środa, 25 marca 2020

Hashi DO Lamelle'a

Wstałem skoro świt z ułożonym już w głowie planem na dzisiejszy dzień, standardowo był pracowity, nie mogłem pozwolić aby uczniowie poczuli zbyt duży luz, wtedy prawdopodobnie by po prostu olali całość i dotychczasowa praca poszłaby na marne. Znałem wiele dzieciaków w ich wieku, trafiła mi się ciężka grupa wiekowa, ale nie oznaczało to że mam zamiar odpuścić. Musiałem ich dopilnować, dopóki każdy dzień był skrupulatnie zaplanowany, wszystko było w porządku, gdyby jednak w jakimś momencie wkradł się brak planu wszystko legło by w gruzach. Młodzież która ma za dużo czasu wolnego wpadała na głupie pomysły. Skrajnie głupie pomysły. Wykonując poranną rutynę po raz setny w głowie powtarzałem listę dzisiejszych zadań. Nie spieszyłem się zbytnio, pobudka dzieciaków miała nastąpić dopiero za półtorej godziny, zdążyłem więc wziąć kąpiel w basenie, nad którym stał mój dom. Umiejscowienie szkoły było punktem w dziesiątkę, mogłem ograniczyć wszelkie sprzęty do minimum, każdy uczeń mógł się też wykazać, musieli sobie poradzić bez typowych udogodnień. Nie martwiłem się o nich, kiedy rzucałem ich na głęboką wodę, byłem pewny że sobie poradzą, gdyby tak miało nie być to nikt by ich do mnie nie przysłał. W lekkim zamyśleniu wyszedłem z przyjemnej wody i ubrałem się z błękitne kimono. Spiąłem delikatnie włosy w luźny i niski kucyk z tyłu. Będąc gotowym na długo przed wyznaczonym czasem zdążyłem w spokoju zjeść śniadanie i zrobić krótki obchód po terenie szkoły. Wszystko było nadzwyczaj w nienagannym stanie. Słońce ledwie wychylało się zza wysokich drzew i skał, więc panował nie dość, że przyjemny półmrok to do tego lekki chłód, który zadowalająco orzeźwiał. Gdy wbiła wyczekana godzina szarpnąłem za sznur przy którym stałem. Ogólną ciszę wszędzie ponującą przerwał donośny dźwięk ogromnego, złotego dzwonu, który wprawiłem w ruch za pomocą grubego sznura. Nie musiałem długo czekać na reakcję, ponieważ w ciągu niecałych dwóch minut stała przede mną cała grupa, którą uczyłem. Z lekkim uśmiechem na nich spojrzałem.
- Coraz lepiej wam idzie. Dzisiaj to już pobiliście rekord. - stwierdziłem spokojnie. - Niecałe dwie minuty, ostatnio zajęło wam to trzy i pół, nic tylko pogratulować. - ukłoniłem się na znak przywitania po czym zrobili to również uczniowie, chórem mówiąc 'dzień dobry sensei'.
Po porannym, krótkim zebraniu pozwoliłem im udać się na śniadanie, na które chętnie poszli. Dzisiaj mieliśmy czas zaledwie do południa, więc grupa szybko się uwinęła aby za bardzo nie skracać naszego dzisiejszego czasu. Wraz z nadejściem środka dnia mieli udać się do pałacu jak nakazał władca. Chciał ich osobiście sprawdzić, a ja nie protestowałem. Musieli się jednak postarać, więc nie było mowy o odpoczynku przed tym wydarzeniem, musieli się zorganizować i ćwiczyć. Można było uznać dzisiejszy trening za próbę generalną. Ku memu zdziwieniu grupa nawet nie protestowała mocno ani nie jęczała przy gorszych i bardziej wymagających ćwiczeniach. Zadowalało mnie to. Starali się wykonywać każde najmniejsze ćwiczenie bardzo skrupulatnie. Widocznie wzięli w końcu na serio całą tę naukę i dzisiejszą wizytę. Kiedy wybiło południe ponownie zebraliśmy się na placu głównym przy dzwonie.
- Mam nadzieję że nie stresujecie się za bardzo, dla jednych stres może być paliwem, dla innych hamulcem. Tak więc się niczym nie martwcie, jesteście dobrze przygotowani. Nie puścił bym was tam, gdybym nie był tego pewny. - powiedziałem z lekkim uśmiechem. - Ale nie osiadajcie na laurach. Jak wrócicie czeka was podwójny wycisk, za te zmarnowane dwa dni. - powiedziałem już poważnym tonem. - A teraz uciekać mi stąd i nie przynieść wstydu. - po tych słowach ponownie chórem rozległy się podziękowania i krótkie pożegnanie. Oczywiście nie obyło się bez pytań czy pojadę z nimi, również oczywiście odmówiłem. Niepotrzebny tam byłem, w końcu musieli sobie radzić beze mnie. Nie będę ich wiecznie niańczył. Gdy ostatnia osoba z grupy weszła do autobusu i odjechali wokół zrobiło się niesamowicie cicho. Odetchnąłem w pewnym sensie z ulgą. Dawno nie miałem tu chwili całkowitej ciszy i spokoju. W swoistej harmonii przechadzałem się po całym terenie. Przez dwa dni całkowity spokój i odpoczynek mnie czekał, prawdziwe błogosławieństwo. Chodziłem szerokimi alejkami oglądając się na różne salę do ćwiczeń. Każda praktycznie była inna, każda z innym wyposażeniem, każda z innym przeznaczeniem. Niesamowicie uspokajała mnie ta wszechobecna pustka, była kojąca na wszelkie nerwy i zmartwienia, co bardzo mnie zadowalało. Po kilkunastominutowym spacerze postanowiłem wrócić do siebie i resztę dnia spędzić wygrzewając się w wodzie lub na spokojnym leżeniu na tarasie. Wraz z chęcią kąpieli poszedłem do swojego domu, przed którym zatrzymałem się diametralnie gdy spostrzegłem, że coś jest nie tak. Widząc ubrania rzucone przy stawie wyczuliłem wszelkie możliwe zmysły. Ktoś naruszał moją przestrzeń prywatną i to ktoś całkowicie obcy. Intruza znalazłem jak próbował wejść.... Nago? Do mojego domu. Mało mnie obchodziło co to był za wariat, aczkolwiek nigdy nie było wiadomo jak ten wariat mógł być niebezpieczny. Na moje szczęście nie usłyszał mnie kiedy zaszedłem go z tyłu, co pozwoliło mi na szybkie i nie takie aż bolesne obezwładnienie osobnika. Dobrze że moje zdolności obejmowały również pozbawienie przytomności jednym sprawnym ruchem. Zawisnąłem nad nieprzytomnym mężczyzną i przyjrzałem mu się uważnie. Za Chiny znikąd go nie znałem, więc doprawdy było to przypadkowe wtargnięcie... Włamaniem ciężko by to nazwać, zwłaszcza że nie zdążył nic ukraść i wprawdzie dom był całkowicie otwarty... Co chyba czas zmienić. Westchnąłem. Liczyłem na przyjemne i spokojne spędzenie dwóch wolnych dni a tu musiał się napatoczyć ten typ. Niestety, życie jako że nie jest usłane różami, musiałem zmierzyć się z niezadowoleniem i zająć przybyszem. Nim go w ogóle gdziekolwiek przeniosłem udało mi się ubrać intruza w szlafrok i przeciągnąć do głównego pomieszczenia domu — salonu. Oczywiście nie obyło się bez związania osobnika i usadowienia go na kanapie. Usiadłem na ziemi niedaleko niego, aczkolwiek wystarczająco, aby nie naruszał już bardziej mojej przestrzeni i postanowiłem pomedytować dopóki pan się nie obudzi i nie uda mi się go przepytać co u mnie robi. Podczas medytacji udało mi się ponownie zyskać trochę spokoju, który jednakże szybko ku mojemu niezadowoleniu się skończył. Winowajcą był nie kto inny jak mój gość który wpierw się rozglądał i próbował ruszyć, aby zacząć się szarpać i wyzywać mnie epitetami, które lepiej pominąć we wszelkich wspomnieniach i opisach. Chociaż tej jakże pięknej wiązanki najwięksi starożytni Rosjanie by pozazdrościli. Westchnąłem na to zaledwie i rzuciłem intruzowi z lekka zirytowane spojrzenie.
- Ty mi lepiej powiedz co do cholery tu robisz i dlaczego włamałeś się do mojego domu. Wtedy pomyślę nad rozwiązaniem Cię. - powiedziałem nadwyraz spokojnym tonem, który jednak kipiał niezadowoleniem.

Lamelle? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz