wtorek, 28 kwietnia 2020

Lorelei DO Jakurai'a

<Poprzednie opowiadanie>
Słysząc prośbę, od razu się rozpromieniłem. Nie codziennie dają ci szansę, aby opowiedzieć swoją autobiografię na głos.
- Dobrze to wszystko zaczęło się w dniu mych narodzin. - to stwierdzenie wywołało krótką reakcję łańcuchową, a właściwie spowodowało, że mężczyzna się odwrócił, posyłając mi zdziwione spojrzenie. Na to odpowiedziałem jedynie szerokim uśmiechem.
- Kontynuuj, co tam robisz, wiem, co robię i sobie poopowiadam. - oznajmiłem radośnie. - To gdzie ja skończyłem? Ach tak na saaaaaamiutkim początku! Więc powrócimy teraz do mej jakże intrygującej historii. Cóż dzień moich narodzin nie był zbyt... Wesoły. Huh, sądzisz, że powinienem wejść w detal, o tym, jak ryby przychodzą na świat? Bo mógłbym... Z własnego doświadczenia. - W sumie nawet nie oczekując odpowiedzi, przeszedłem do rzeczy. - ogólnie to syreny tak samo, jak ryby są raczej jajorodne, ale jakby się oprzeć mogą też normalnie urodzić na lądzie tak jak ludzie, lecz to nie jest moja historia. Moje poczęcie było jednym z tych typowych. Samica składa ikrę, w razie czego są to takie jajeczka z małymi rybkami w środku. Potem samiec polewą je spermą i po pewnym czasie wylęga się z nich narybek. Tak naprawdę to narybkiem powinno się opiekować, ale w teorii to różnie działa. Więc niestety jak można łatwo wywnioskować moi, wspaniali rodzice uznali, iż pozostawienie nas na pastwę losu w naszych pierwszych dniach będzie wspaniałym pomysłem. Z tego powodu jestem jedynakiem tak szczerze. Chyba najlepiej sobie poradziłem z nich wszystkich. Co za niespodzianka, gdyż moja matka po dosyć długi czasie wróciła. Łatwo się można domyśleć, że była całkiem zadowolona z obrotu spraw. W końcu z ośmiu młodych zostało jedno. Najsilniejsze i najlepszego... I tutaj przyznam się do kanibalizmu na rodzeństwie. - roześmiałem się. - Moja rodzicielka zabrała mnie później na ląd tam gdzie mieszkali. Wiem, wiem całkiem pokręcona historia, ale taka jest moja rodzina.
Dzieciństwo przebiegało mi raczej normalnie. Matula mnie zlewała a ojczulek lał za najdrobniejsze przewinienie. Nie spędzałem dużo czasu na dworze jak już to w wodzie. Czas mijał a u mnie wiele się nie zmieniało. Oprócz tego, że rodzice zaczęli się częściej kłócić i na mnie wyżywać. Z czego wrzaski i płacz matki oraz sporadyczne rzucanie we mnie martwym inwentarzem należało do bardziej znośnych. Mój drogi ojciec za to wszedł na całkiem nowy poziom znęcania fizycznego. - tu się zatrzymałem marszcząc brwi, próbowałem znaleźć słowa, którymi mogłem to opisać. - Ujmę to w ten sposób. Zwyczajnie znalazł nową ofiarę do zaspokajania swoich frustracji seksualnych. Chyba więcej mówić nie trzeba. Także tym sposobem rodzice zmusili mnie do wyprowadzki w wieku lat 16. Jak można łatwo odgadnąć była to wyprowadzka potajemna. Nigdy się nie dowiedziałem jak się po tym czuli. Mnie ulżyło.
Początki były strasznie ciężkie, jednak szybko się zorientowałem, że najlepsze i najdogodniejsze miejsce dla mnie było w wodzie. Samo przez się jasne jest, że w ten czy inny sposób musiałem ogarniać sobie pożywienie. Nie było łatwo. Na moje szczęście zauważyłem, że ludzie są dość łatwym i przystępnym źródłem pożywienia. Chcieli tylko pomóc biednemu dziecku na dzikiej plaży. Takie dobre serca mieli. - po raz kolejny zacząłem się śmiać, naprawdę wspominanie tego było przezabawne. A te ich miny. - Podstęp niestety nie mógł działać wiecznie. Kiedyś przestaje się być uroczym małym dzieciakiem. Nadchodzi czas na ALTERNATYWY. Znalazłem sobie pracę, zostałem śpiewakiem w klubach i barach. Całkiem dobrze płacą, gdy śpiewem wabisz im klientelę. Sam z tego potrafiłem wyciągnąć jeden czy dwa ludzkie posiłki na dwa tygodnie. Co było dość przyzwoite jak na pierwszą pracę. Równie dobrze pewnie by tak zostało, gdybym nie poznał pewnego młodego osobnika. Zaintrygował mnie. Przychodził codziennie by mnie posłuchać. Zaczęliśmy rozmawiać, żartować, pić razem. Później spotykać się poza moim miejsce praaacy... Aż tu coś zaiskrzyło. Oh tak, młoda miłość, taka naiwna. Było nam przecież tak dobrze. - sarknąłem. - Obudziłem się trochę za późno ten łajdak chciał odemnie tylko jednego a ja mu to dawałem. Ślepo wierząc, że naprawdę nas coś łączy i nie był jak mój ojciec. Cholerny oszust. Teraz otwarcie stwierdzę, że wtedy znów zostałem wykorzystany przez kolejnego dupka. Dla niego byłem kolejną dziwką. Ładną zabawką. Za swoją bezczelność zapłacił najwyższą cenę. Umówiłem się z nim przy klifach. Spacerowaliśmy, rozmawialiśmy. No i nagle go zapytałem co dla niego znaczę. Nie potrafił odpowiedzieć. Milczenie przecież też jest odpowiedzią. Dał mi w ten sposób pozwolenie na osądzenie go. Na klifach często zdarzają się wypadki. To takie niebezpieczne miejsce. Dlatego je uwielbiam. - westchnąłem rozmarzony. Zacząłem się wreszcie rozglądać po salonie, aby trochę odetchnąć i dać głosikowi odpocząć. - Bardzo ładnie się tu urządziłeś jak na razie. O właśnie co z moim śniadaniem? - podparłem się na oparciu fotela, by móc bardziej zagadnąć do kuchni.
- Zaraz będzie gotowe. Skończyłeś już tę swoją opowieść?
- Hm? Można by tak powiedzieć, lecz trochę tego tam jeszcze jest. Jednak, że robienia śniadania dobiega końca postaram się streścić. Chwilę po tym zdarzeniu wszystko wróciło do naturalnego porządku. Myślałem, że będę miał spokój od jakichkolwiek przygód. A tu nagle znowu kogoś poznaje. Tym razem była to kobieta. - pokiwałem poważnie głową. - Najpierw to myślałem, że jej do oczu skoczę nastąpiło jednak coś innego. Jednorazowa wpadka... Dziwne jak kłócący się ludzie mogą czasem zareagować. Specjalnie nas nic nie łączyło. W tych emocjach jakoś tak wyszło. Rano rozeszliśmy się. I tyle z tego było. - Jedynie wzruszyłem ramionami. Szczerze już nie pamiętałem nawet jej imienia. Chyba coś na A... - Co do reszty to nic ciekawego się już nie działo. A tak to mogę wejść w detal o tym, jak jeść albo które kąski są najlepsze. Zainteresowany?
- Chyba podziękuję. - długowłosy podał mi talerz ze śniadaniem.
- O nie! To ja dziękuję! - oznajmiłem radośnie i momentalnie wręcz rzuciłem się na jedznie.
Nawet nie zauważyłem, jak głodny byłem. Poprzednio niby mnie karmili... Jednak było to stanowczo zbyt mało. Podczas spożywania mego posiłku nie zwracałem zbytnio uwagi na bycie obserwowanym. Dopiero gdy laski kolejne pytanie, podniosłem głowę mrugając.
- Tak jakoś zauważyłem, że w twojej historii zabrakło jednego drobnego detali. Jak ty się tak właściwie znalazłeś w akwarium tego bogacza?
Przekonałem i się oblizałem, gapiąc się na mężczyznę.
- Ty! Faktycznie nic o tym nie wspomniałem. Jest to całkiem zabawna historia. Pewnego pięknego słonecznego dnia obserwowałem sobie kłusowników, którzy zaganiali stado delfinów na płyciznę. Czysta ciekawość kazała mi się temu przyjrzeć z bliska aż tu nagle! O zgrozo mój biedny ogon zaplątał się w ich sieci. Oni przekonani, że jestem delfinem wyciągają tą sieć i potem tak na siebie patrzyliśmy dłuższą chwilę. Wyszło na to, że syrena jest bardziej wartościowa niż jakieś tam delfiny, gdyż z nich dość szybko zrezygnowali. Transport był straszny. Warunki? Koszmarne. Myślałem, że tam skonam. Potem jakoś zasnąłem i obudziłem się w małym szklanym akwarium... To chyba była jakaś licytacja... Słowo daję nigdy się tak nie nudziłem. Nawet nie mogłem się zbytnio ruszyć. Pozostawało pływanie w kółko. Ktoś z nich wygrał tę licytację. Słyszałem tylko, że faktycznie dużo kosztowałem. Coś koło miliona. Wiesz to bardzo miło jak tak wysoko cię ludzie oceniają. Jestem jak drogi klejnot. Oho! Jak diament... Albo diamentowa kolia? Czy są żółte diamenty? - rzuciłem to pytanie bardziej w eter niż do mężczyzny czy też do siebie. - Po licytacji dostałem się do tego ładnego akwarium na środku salonu i tam się mną zajęli tak dobrze, że o mały włos nie zdechłem. - potrząsnąłem głową zniesmaczony.
Naprawdę mógłbym tam wrócić i odpłacić im pięknym za nadobne... Co za ludzie. Wróciłem do napychania sobie ust jedzeniem.
- Jedzenie jest dobre, ale stwierdzam, iż gotuje lepiej — mruknąłem do niego z niewinnym uśmieszkiem. - Muszę ci się w końcu jakoś zrewanżować. A do tego te pudła nie mogą tam tak stać, szczególnie, teraz gdy zrobiłem bałagan. To też sprzątane. Znaczy się sprzątnę gdy znowu będę mieć do tego możliwości... - machnąłem ogonem na pokaz mojego braku możliwości. Teraz zobaczyłem dość niesmacznie wyglądające otarcia na łuskach i naderwaną płetwę. Teraz to na pewno zapłacą... Dopilnuję tego. - Hej moment coś mnie strasznie ciekawiło przez cały czas jak tu siedzę. Proszę wyjaśnij mi co to takiego jest tooo coś o tam! - wskazałem widelcem na pudełko stojące na środku salonu.
Mężczyzna podniósł głowę spoglądając w miejsce, które wskazałem.
- Ach to? Uznałem, że wygodniej by ci było w basenie, a nie w wa... - w tym miejscu mu przerwałem.
- Ale co to jest basen?
- A taki większy zbiornik na wodę jak wanna.
- Oooooooo! Na wodę mówisz? Będę mógł tam pływać? I nurkować? - nie chciałem nawet odpowiedzi na te pytania. Musiały być twierdzące, bo jak by inaczej. - To, czemu jest w pudełku. Chce mieć ten basen na zewnątrz i móc w nim pływać.
W tym momencie jakikolwiek inny temat rozmowy niż BASEN przestał mieć dla mnie znaczenie. Liczył się tylko ten większy pojemnik na wodę. Nawet jeśli lekarz chciał mi coś przekazać już byłem zbyt zafascynowany kartonem a szczególnie jego sflaczałą zawartością by reagować czy też prowadzić rozmowę.
Tak naprawdę cały dzień minął na tym, że z napięciem czekałem aż ten basen najpierw zostanie rozłożony, a potem napełniony wodą. Nie miałem pojęcia czemu to tyle trwało. To był normalnie grzech, że tyle mogło zajmowały rozłożenie mojego sztucznego zbiornika wodnego. Każda sekunda ciągnęła się wieczność. A mimo tego doczekałem się w końcu. Hm, na pewno nie dorównywał oceanowi i był trochę mniejszy, ale... Był mój własny. Zadowolony cały zanurkowałem do wody. W którymś momencie mężczyzna się chyba zorientował, że próba dyskusja ze mną na razie nie miała sensu, szczególnie gdy tak ekscytowałem się nowym wodnym otoczeniem.
Tak więc jedynie rozmawialiśmy jeszcze na temat lekarstw na moją chorobę, w sumie odrobinę się jeszcze drapałem, ale po lekach wszystko się kompletnie uspokoiło. Podobno było to tymczasowe, jednak dopóki się świetnie czułem, nie obchodziło mnie to za bardzo. Reszta czasu do wieczora minęła w przyjemnej atmosferze. Co jakiś czas się pytałem o niektóre rzeczy znajdujące się w domu, przy czym wychodziły dość zabawne krótkie konwersacje. Do wieczora nie robiłem nic więcej oprócz pływania, skakania, i pluskania się w wodzie. Wieczorem uznałem, że będę spać w wodzie. Bo czemu nie... Wcale nie utopiłem z tego powodu poduszki...
Wszystko byłoby pięknie i wspaniale jakby coś lub ktoś nie zaczęło hałasować za oknem. Ostrożnie wyjrzałem z nad krawędzi basenu mrugając i spoglądając na okno. Zza okna gapiło się na mnie z 20 par lśniących kocich oczu. Przy czym było na tyle ciemno, że ich sylwetki zlały się w jedną co było bardziej przerażające niż same ich oczy. Gwałtownie zanurkowałem z powrotem do wody. Rozchlapując ją, gdy mój ogon uderzył o wodę. Woda była w całym pokoju w szczególności na meblach. I co ja poradzę na ten atak paniki. Tak więc zaczęła się kakofonia miauczenia. Brzmiało to jakby ktoś wypuścił potępione duszę za oknem. Jak tu spać?! Ciekawie czy na górze to słychać. Okej to pozostaje zmusić się do przemiany... Było mi znacznie lepiej, więc a nóż widelec się uda... Skupiłem się na ogonie wizualizując w główce parę nóg. Przy pierwszych dwóch próbach nic nie wyszło. Za to przy trzeciej już na dwóch nogach zeskoczyłem na ziemię. Jako iż nie mogło się obejść bez upadku na śliskich oblanych woda panelach wylądowałem na czterech literach po dosłownie dwóch krokach.


Szybko się wyprostowałem, mniej więcej strzepałem z siebie wodę a po tym po cichutko wkradłem się na piętro. Otworzyłem drzwi do sypialni, powoli na paluszkach wchodząc do środka.
- Hej, koty się na mnie uwzięły i syczą za oknem. - wymamrotałem jak najciszej mogłem. W końcu definitywnie nie chciałem znowu wracać na dół. Cisza...
"No śpi budzić, go nie będę. Położę się obok i sobie pośpię a rano nie będzie nawet śladu..." Dokładnie tak też zrobiłem rozkładając się po wolnej stronie łóżka. Tak, żeby być, jak najbliżej krawędzi. Zasnąłem dosłownie parę minut, po tym, jak się położyłem.
Rano obudziłem się, prawie że na ziemi. Najwyraźniej było jeszcze wcześnie. Jakurai jeszcze spał. Wstałem i się zacząłem przeciągać.
- Moment... Ach cholera. - spojrzałem na swoje nagie ciało. - Skąd ja... Ooooo... - zacząłem przeglądać szafkę, w której znalazłem jakąś koszulę. Bez większego namysłu narzuciłem ja na siebie, a że była na mnie za duża to idealnie wszystko zakrywała. Tak też przyszykowany zszedłem na dół wchodząc do kuchni. Zająłem robieniem prostego śniadania. Jajko sadzone o tosty. Łatwe, proste, przyjemne. Szybko sobie z nim poradziłem. Nałożyłem wszystko na talerz, moment się temu przyglądając. Można było to spokojnie zaprezentować, czyli zanieść, aby zrewanżować się za wczorajsze śniadanie.
Zaniosłem talerz z jedzeniem do sypialni i kucnąłem przy łóżku, kładąc go na szafce. Gdy już uwolniłem swoje ręce schyliłem się do mężczyzny mrugając.
- Dzień dobry, śpiąca królewno~! Mam gotowe śniadanie. - uśmiechnąłem się wesoło.


Jakurai?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz