piątek, 20 marca 2020

Lamelle DO Hashiego


Przez dobrych kilka dni był cały czas w drodze, po tym, jak opuścił niewielką wioskę, w której spędził dwa dni, by nabrać sił do dalszej wędrówki. Nie często zdarzało mu się spotkać tak dobrych ludzi, jak właśnie tam. Zazwyczaj mieszkańcy traktują obcych z rezerwą, są nieufni i podejrzewają nowoprzybyłego o najgorsze przewinienia. Szczególnie z małych wiosek, w których wszyscy trzymają się utartych schematów i według nich żyją. Jak wielkie było jego zaskoczenie, gdy wkroczył właśnie do takiego małego miasteczka i zamiast groźnych spojrzeń spode łba spotkał się z uśmiechami i życzliwością ze strony wszystkich mieszkających tam istot. Zadbali tam niego, zapewnili dach nad głową, z własnym miejscem do spania, poczęstowali jadłem, a w zamian on umilił im czas opowieściami z innych części świata i pomógł przy drobnych pracach. Wioska wydawała mu się istnym rajem, w którym najchętniej zostałby na stałe, jednak bał się tego. Nie panował do końca nad swoją podwójną naturą, a nie zniósłby myśli, że któregoś dnia straciłby kontrolę i skrzywdził któregoś z mieszkańców. Nie mógł do tego dopuścić. Z tego właśnie powodu, gdy tylko nabrał sił, ruszył w dalszą drogę.


Podróżował obecnie przez pustynne stepy, po bokach drogi jałową ziemię porastały wysokie suchorośla, sukulenty oraz wysuszone wysokie kępki trawy, która wydawała z siebie szorstki, szurający dźwięk, kiedy pomiędzy nią wpadał podmuch wiatru. W oddali zatrzymał się w pół kroku i odwrócił swój włochaty pyszczek fenek, zaciekawiony widokiem nieznajomego i nieprzystosowanego do panujących warunków zwierzęcia. W górze latający w kółko drapieżnik obserwował wędrującego mężczyznę i wydał z siebie piskliwy okrzyk, który aż bolał w uszy. Zaskoczony włóczęga spojrzał w niebo, by przesłaniając sobie dłonią słońce ujrzeć wielkiego pierzastego ptaka o pomarszczonej łysej szyi. Sęp wydał z siebie kolejny krzyk, chcąc dać do zrozumienia, że ma nieznajomego na oku. Ten w opowiedz, tylko westchną przeciągle, odwracając wzrok z powrotem w kierunku marszu, zatrzymał się gwałtownie, widząc kilka centymetrów przed swoją twarzą długie igły wysokiego kaktusa. Na ten widok otworzył szeroko oczy zaskoczony, maszerując z głową zadartą do góry, zboczył z drogi, kierując się prosto na roślinę. Odwrócił się na pięcie i besztając się w duchu za skrajną nie uwagę, wszedł na właściwy kurs.

Wysoki mężczyzna mający w sobie syrenie geny mógł sobie pozwolić na przebywanie dłuższy czas z dala od wody i nie szkodziło mu to, jednak nawet dla niego wysoka temperatura panująca na stepie była nie do zniesienia. Zaczynając podróż do Północnego Królestwa, nie spodziewał się, że będzie musiał przechodzić przez takie męki. Liczył, że zapasy wody oraz żywności, jakie otrzymał od mieszkańców wioski, niestety jego wędrówka okazała się dłuższa, niż początkowo zakładał. Szybko jego prowiant się uszczuplił, by w końcu skończyć się całkowicie.  Było źle, słonice całymi dniami świeciło, nie miłosiernie rozgrzewając otoczenia, jak i same ciemne ubrania mężczyzny. Zaczynał żałować swojego upodobania do ciemnych tkanin, tym bardziej że w tych warunkach jeszcze bardziej rzucał się w oczy. Ciemny strój, zamiast odbijać promienie słoneczne pochłaniał je, przez co Lamelle aż gotował się od środka.

Obiecał sobie nie zatrzymać się, dopóki nie znajdzie miasta lub chociaż małej oazy, by napić się i chwilę odpocząć w cieniu palny roszącej obok zbiornika. Zaczynały nachodzić go czarne myśli i coraz bardziej bał się, że może nie przeżyć i nie zobaczy na oczy żadnego ze swoich obecnych pragnień. W głowie wyliczał już sobie, ile jeszcze zdoła pociągnąć i ze strachu zaciskał spierzchnięte usta. Gdyby miał na tyle energii i nie szkoda by mu było, marnować cenne płyny może nawet zapłakał, by nad swoim losem, przypominając sobie popełnione przez swoje krótkie życie błędy.

Z rozmyślań wyrwało go kolejne skrzekliwe przypomnienie o swojej obecności wielkiego ptaszyska. Tym razem nie podniósł głowy, by na nie spojrzeć, lecz zatrzymał wzrok na nowym punkcie w oddali. Wcześniej był za daleko, aby to zobaczyć, ale teraz zaczęła mu majaczyć przed oczami roślina, której nie spodziewał się tutaj spotkać. Bez większego zastanowienia przywołał swoje ukryte pokłady energii i zboczył ze ścieżki, chcąc jak najszybciej dostać się do celu. Stopy zapadły mu się  w miękkim podłożu, ale to go nie powstrzymało, by brnąć dalej. Rozkojarzenie, w jakie wprawił go, jego znalezisko sprawiło, że całkowicie zapomniał o ostrożności i było blisko, a nadepnąłby na węża w piaskowym kolorze, który spokojnie pełznął sobie, szukając odpowiedniego posiłku. Pół syren odskoczył gwałtownie zaskoczony widokiem zwierzęcia, by w ostatniej chwili nie postawi na groźnym stworzeniu stopy, jednak nie udało mu się stabilnie stanąć na nogi, przez co stracił równowagę i upadł. Rozgrzany piasek złagodził upadek, wiec nie musiał przejmować się obolałą dolną częścią ciała i dłońmi, którymi się podparł. Wąż nie przejął się zbytnio całym zajściem, zatrzymał się na chwilę i spojrzał na mężczyznę przenikliwymi oczami w złotym odcieniu. Wystawił język, który poruszył się delikatnie, po czym zwierze ruszyło dalej w swoją podróż. Wystraszony Lamelle jeszcze przez chwilę siedział na ziemi, próbując dojść do siebie. Nie strzepując nawet dłoni z piasku, odgarnął niesforne kosmyki włosów z twarzy, pozostawiając na nich małe ziarenka.

Nie znosił, kiedy przejmowała nad nim kontrolę, ta przerażona i wiecznie cierpiąca część jego jestestwa. Wtedy w wielu sytuacjach nie był w stanie nic zrobić, tak jak i teraz, siedział bez ruchu, starając się uspokoić płytki oddech i szaleńczo bijące serce. Bał się, był sam na świecie i nie miał ze sobą nikogo, kto mógłby mu pomóc.

Dopiero po dłuższej chwili uspokajających oddechów, udało mu się wrócić do siebie na tyle, by wstać, drżącymi delikatnie dłońmi otrzepał ubrania z przyklejonego do nich piasku i tym razem z większą uwagą ruszył dalej przed siebie. Nie minęło dużo czasu, a nareszcie znalazł się przed tak długo wyczekiwanym i oglądanym z daleka drzewem. Mijał po drodze już kilka, ale te było inne, wszystkie stepowe drzewa były pozbawione liści, albo miało ich bardzo niewiele, za to te miało ich na pęczki. Pień rośliny nie był za szeroki, ale mimo to jej korona pięknie się rozrastała, zasłaniając słońce i tworząc upragniony cień. Lamelle podszedł do niego i z wdzięcznością wypisaną na twarzy dotknął bladymi dłońmi kory, napawając się jej dotykiem, jak i falą chłodu, jakiej doznał po znalezieniu się w ocienionej strefie. Ciemnowłosy mężczyzna przymknął powieki i oparł czoło o drzewo, dziękując w duchu, wszystkim magicznym silą czuwającymi nad nim. Stał tak do chwili, aż spod zmrużonych oczu dostrzegł pod swoimi stopami zieloną trawę. Spodziewał się wszystkiego, ale na pewno nie tego, nie tutaj…

Szybko otrząsnął się z emocji i rozejrzał. Zdziwił się, gdy zdał sobie sprawę, że im dalej przed siebie, tym więcej drzew tam rośnie, otoczone zieloną roślinnością. Postanowił iść dalej przed siebie pod koronami drzew, by ochronić się przed słońcem. Miał przeczucie, że idąc dalej, spotka coś lub kogoś, kto mu pomoże.

Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, odkąd znalazł się w gęstym lesie, w jaki zamieniły się pojedyncze drzewa. Niemniej podobało mu się wędrówka w ich cieniu, słońce nie przedzierało się przez gęsto rosnące liście, a przy ziemi temperatura odrobinę się obniżyła, przez co wytworzył się tam wręcz idealny klimat, który ogromnie pasował mężczyźnie. Przedzierając się między rosnącymi blisko siebie pniami, przestał myśleć o problemach a wysokie, piskliwe śpiewy żyjących tam ptaków działały na niego kojąco.

Nagle stanął, jak wryty na widok, jaki ujrzał , na wolnej przestrzeni, otoczony z każdej strony wysokimi drzewami, piękny drewniany dom. Budynek wykonany w starym klasycznym stylu, który Lamelle znał tylko z fotografii. Do wejścia prowadziła wysypana drobnymi kamykami ścieżka, po  bokach, której zostały ustawione większe, szare kawałki skały, a wielkie drewniane drzwi  z kunsztownie wykonanymi zdobieniami aż same prosiły się o otwarcie. Cały, niski budynek od spodu podpierany był przez drewniane pale ustawione na kamieniach, które stały w wodzie…

Na widok wody, która otaczała dom z trzech stron, mężczyzna nie mógł powstrzymać radości i w biegu zdejmując z siebie ubrania i zmieniając formę na syrenią, wskoczył do zbiornika. Gdy tylko objęły go ramiona chłodnej wody, od razu poczuł się lepiej, cały się w niej zanurzył, nie mogąc uwierzyć w szczęście, jakie go spotkało. Będąc w wodzie, w dodatku w swojej szczątkowo rybiej postaci, samopoczucie diametralnie mu się zmieniło, poczuł się o wiele pewniejszy siebie i po dłuższej chwili, jaką spędził, pływając od jednego brzegu do drugiego, zainteresował się budynkiem, a raczej tym, co znajdowało się w środku. Chciał dać upust swojej ciekowości, więc wynurzył się spod tafli wody, złapał się drewnianej balustrady, wspiął się na nią i bezpiecznie znalazł się na tarasie.

Od kiedy pojawił się w okolicach domu, nie zobaczył żywej duszy, więc dom musiał stać pusty. Z tą myślą stawiał mokre ślady na drewnianych deskach, idąc w stronę drzwi tarasowych. Pewność, jaką odczuwał co do swojego przekonania, sprawiła, że nawet nie pomyślał, aby najpierw się ubrać, zanim wejdzie do środka. Z cichym szczękiem odtworzył drzwi i rozsunął je, by zaraz wejść do środka.

Nie zdążył nawet rozejrzeć się po wnętrzu, ponieważ nagle poczuł silne uderzenie w plecy, od którego zachwiał się i upadł z głośnym jękiem na posadzkę. 

<Hashi?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz