niedziela, 29 marca 2020

Yonki DO Bishamon

Otworzył szeroko oczy, nie wierząc własnym uszom. Naprawdę coś takiego usłyszał? Jak? Przecież... przecież wszystko było okej! Powiedział to co zawsze, nic nieodpowiedniego, a tu nagle taka reakcja!
Nie, on tego nie przemilczy. Nie tak o.
– No niech mi pan powie, czemu mnie pan nie przyjmie! – rzekł, podnosząc ton.
Posłał pytające spojrzenie stojącemu po drugiej stronie lady średniego wieku mężczyźnie. Rosły wilkołak patrzył na niego z góry krzyżując ręce na piersi, brwi były cały czas pod skosem na tyle, że Yonki miał ochotę nazwać go Gniewnobrwistym.
– Bo jesteś syreną – burknął mężczyzna, nie zmieniając swego poważnego tonu.
– No i? – zapytał Yonki nie ukrywając zdziwienia. – Tylko dlatego?
– Nie lubię syren.
Te słowa go dotknęły, mimo że w rzeczywistości nie był żadną syreną. To strasznie nieprzyjemnie brzmiało. Nie przyjmie go do głupiej pracy w restauracji, bo jest syreną. No jak tak można? Co mu się nie podobało w syrenach? To tylko rasa. Co innego, gdyby był człowiekiem, bo zdarzają się ludzie, którzy nie lubią innych humanoidalnych, bo mogą to, czego oni nie... i w ogóle są inni. Ale on był wilkołakiem. Zresztą, wilkołaki raczej nie miały na pieńku z syrenami. Jedni w połowie wilki, drudzy w połowie ryby. W zasadzie to pod pewnym względem byli do siebie podobni. Co mu więc się nie podobało w syrenach?
Cokolwiek to było, jakoś nie miał ochoty o to zapytać. Zamiast tego tylko mruknął:
– Rasista.
– Słucham? – oburzył się tamten.
Yonki uniósł brwi, spojrzał na niego, po chwili jednak sobie przypomniał, że wilkokrwiści mieli wyczulony słuch. Westchnął ciężko, krzyżując ręce na piersi. Nic jednak więcej nie powiedział, a jednym ruchem zabrał z blatu swój dowód osobisty i, obróciwszy się na pięcie, skierował się do wyjścia.
Wyszedł z restauracji, zatrzymał się na chodniku. Spojrzał za siebie na widniejące na drzwiach ogłoszenie, że właściciel pilnie szuka pracowników. Wtem prychnął. Jakby pilnie szukał, to by nie wybrzydzał. Spuścił wzrok na trzymany w ręku dowód osobisty. Znajdowały się na nim jego dane, z tą różnicą, że prawdziwe było tylko imię i zdjęcie. Nazwisko wymyślone, wiek to rzekome dwadzieścia trzy, w które i tak nikt nie wierzy, a w rasie pojawiła się taktyczna syrena, która to sprawiła, że nie dostał pracy. Serio, nawet wyglądu się tamten wilkołak nie przyczepił, tylko rasy. Ach, chyba będę musiał zdobyć więcej fałszywych dowodów.
Jakoś nie myślał o wyrobieniu sobie prawdziwego. Gdyby miał pokazywać dowód, gdzie czarno na białym napisane jest: Yonki, bóg chaosu, to tym bardziej nie znalazłby sobie żadnej pracy. No bo kto zatrudniłby boga chaosu? Kto? Znalazłby miejsce tylko u jakiejś najmroczniejszej mafii lub w kulcie boga chaosu. Ale nie chciał do ani jednego, ani drugiego. Mafie nie były fajne a osoby z kultu należały do jednych z najdziwniejszych istot, jakie kiedykolwiek widział. Nawet on ich uważał za dziwaków.
A myślał, że szybko znajdzie pracę. W zasadzie to na to liczył, bowiem już mu się kończyły pieniądze, do domu miał daleko, (obecnie przebywał w Królestwie Wschodnim), a do Summera to za bardzo nie chciał dzwonić. Już od niego wyciągnął trochę kasy, więc pewnie teraz by nie dostał. Pozostawało mu znalezienie sobie jakiejś roboty. Inaczej będzie musiał uciekać z hotelu bez zapłacenia. A wypadałoby w końcu przestać to robić.
No nic, miasto niemałe, może się jeszcze coś znajdzie.
Westchnął zrezygnowany. Sięgnął ręką do kieszeni spodni, z której wyciągnął portfel, gdy nagle ktoś na niego wpadł. Zachwiał się, wykonał parę szybkich kroków, by odzyskać równowagę. Miał szczęście, bo nie upadł, ale nie na tyle, by nic się nie stało. Portfel wyleciał z jego ręki i spadł na chodnik. Yonki czym prędzej się po niego schylił i, wyprostowawszy się, zaczął otrzepywać go z brudu, przy okazji chowając do niego swój dowód.
– Nie umiesz łazić?! Patrz, gdzie leziesz! – te słowa uderzyły z impetem w jego osobę.
Od razu zareagował na nie negatywnie. Jak zwykle to ci winni najwięcej hałasu robili. Nie dość, że na kogoś wpadali, to jeszcze nie mogli po prostu sobie pójść (już nawet nie wymagał od nich przeprosin) tylko robili awanturę na całą ulicę.
Ale chwila.
Ten głos.
Odwrócił głowę, spojrzał na młodo wyglądającą kobietę, która właśnie się prostowała. Zmierzył ją uważnie wzrokiem, minimalnie unosząc brew. Nie potrzebował zbyt wiele czasu, by ją rozpoznać. Bishamonten, bogini wojny. Może jakoś nie wchodził z nią nigdy w bezpośredni kontakt, ale z pewnością nieraz ją widział. Aż głupio by było, gdyby nie rozpoznał boga. Ale trafiłem! Szczerze mówiąc, dawno już nie napotkał na żadnego pobratymca. Cóż, jakoś tak go do nich nie ciągnęło, w końcu emeraańscy nie byli nie wiadomo jak zżyci. Pomińmy już fakt, że on nie należał do faworytów i mało kto go lubił.
W pewnym momencie zaczęło go ciekawić, czy bogini go w ogóle kojarzyła. Nie miał jakiegoś wielkiego, bardzo rzucającego się w oczy wyglądu ani nie uczestniczył żywo w żadnym boskim spotkaniu (o ile w ogóle tam był), więc jego postać mogła jej jakoś umknąć. Jednak nie musiał się długo zastanawiać, bowiem kobieta po przyjrzeniu mu się powiedziała:
– Jesteś Yonki, prawda? Bóg chaosu.
Posłała mu lekki uśmiech, wyglądała, jakby była dumna z samej siebie, że rozpoznała boga. Yonki zmierzył ją wzrokiem. Wow, pamiętała go. No sukces normalnie. Dawno nie spotkał kogoś, kto by tak szybko rozpoznał go jako boga. Ludzie zwykle nie kojarzyli go, a jak w końcu mówił, kim jest, to spora część nie chciała mu wierzyć. Ach, oni i te ich wyobrażenia.
– Wow – rzekł, chowając portfel do kieszeni spodni, po czym zaczął bić brawo. – Jesteś pierwszą osobą od jakiegoś już czasu, która mnie tak szybko rozpoznała, a nie widziała z dobre parę lat... a może i dłużej? Nie wiem, jakoś już dawno straciłem rachubę czasu.
Bogini patrzyła na niego chwilę, jakby nie za bardzo wiedziała, jak na to zareagować, co odpowiedzieć. Stała, mierząc go wzrokiem z góry na dół, w końcu jednak odparła:
– Cóż, nic się nie zmieniłeś odkąd ostatni raz cię widziałam.
– Ma się ten wieczny urok – uśmiechnął się, wzruszając ramionami.
Jeszcze nie miał okazji porozmawiać z Bishamonten. Jego brat rozmawiał z nią trochę, ale on sam wcześniej nie miał na to ochoty. Jakoś tak go nie zaciekawiła na tyle. Teraz jednak sytuacja była nieco inna. Jak wcześniej wspomniano, już trochę czasu minęło odkąd ostatni raz widział boga, dlatego pomyślał, że wykorzysta okazję. Pewnie nie dowie się za wiele o innych, bo z tego co pamiętał bogini wojny również nie była wielbicielką boskiej rodzinki, ale lepsze to niż nic.
Wtem do jego głowy przyszedł pomysł. Uniósł nieco brwi, w oczach pojawił się pewien błysk. Tak nagle nabrał ochotę na przeżycia. A akurat pomyślał sobie, że taka przygoda z boginią wojny mogłaby być ciekawym doświadczeniem. Mogliby coś szalonego zrobić. Ostatnio myślał o wmieszaniu się w szeregi jakiejś mrocznej organizacji i zniszczeniu jej od środka... Chociaż nie wiadomo czy Bishamon by się na to zgodziła. Bogini wojny, więc powinna lubić walki i takie tam, ale nie miał stuprocentowej pewności, że jej to przypadnie do gustu. No trudno, zawsze można zrobić coś innego. Czasami wystarczył jeden gest, by wywołać niemałe zamieszanie.
– Co tam u ciebie? – rzucił. – Pewnie masz wolny czas, skoro chodzisz i wpadasz na innych. – Skrzyżował ręce na piersi.
– A mam – odpowiedziała spokojnie bogini, choć dało się w jej głosie wyczuć nutę zawahania.
Yonki przyjrzał się jej uważnie. Jak się wahała trochę, to chyba wyczuła, że bóg coś knuje. Problem w tym, że tak jakoś nie wiedział, co by tu powiedzieć bądź zrobić, żeby niczego nie podejrzewała. Dlatego po dłuższym namyśle zrezygnował z bawienia się w tajniaka. Po prostu bez zbędnego owijania w bawełnę zaproponował:
– Może bym ci jakoś pomógł? Tak się składa, że ja też mam wolny czas – dodał.
Szukanie pracy jednak poczeka.
Bishamonten zmierzyła go wzrokiem, wolno przestępując z nogi na nogę.
– Pomógł? Jak? – posłała mu badawcze spojrzenie.
– Jak chcesz. – Wzruszył ramionami. – Pochwalę się, że jestem bardzo dobry w znajdywaniu przygód.
Uśmiechnął się dumnie, prostując się. W duchu miał nadzieję, że bogini przystanie na propozycję. Albo nie, w sumie kobieta nie musi. Jak się nie zgodzi, to i tak w coś ją wciągnie. W końcu był bogiem chaosu, zrzucenie jakichś kłopotów na innych (i siebie) nie było dla niego żadnym problemem.

Bishamon?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz