sobota, 11 kwietnia 2020

Lionel DO Chloe

Nigdy z chęcią nie angażował się w cokolwiek, a przede wszystkim, gdy miało to związek z jego pracą. Musiał przyznać, że polubił swoją kolejną posadę, ale nauczanie młodzieży to jedno, a organizowanie im czasu oraz pilnowanie to drugie, którego nie cierpiał. Nie brał wychowawstwa, nie interesowały go szkolne wydarzenia. Nie przygotowywał z dziećmi żadnych apeli, a dyżury na korytarzach do tej pory są najgorszą rzeczą, jaka go spotkała, jak również pilnowanie porządku na stołówce podczas przerw obiadowych. Rzadko bywa na spotkaniach czy wywiadówkach. Wszystko to było do przeżycia. Zawsze mógł się wykręcić. Jednak zdecydowanie najgorsi byli dla niego inni współpracownicy, a mianowicie nauczyciele. Zachowywali się jak jedna wielka rodzina i jako jedyni nie umieli pojąć do tej pory prawdziwiej natury pana Aznavoura. Nie da się nie wspomnieć, że już dwa razy wzięli go z zaskoczenia i śpiewali sto lat z okazji kolejnych urodzin. Nigdy nie umiał zrozumieć, czemu ktokolwiek tak robi i czy naprawdę tylko on jeden czuje się zawsze niezręcznie w takiej sytuacji? Stoisz jak ten słup na środku, wszyscy śpiewają, a ty w zasadzie nie wiesz, co ze sobą zrobić.
Tamtego pamiętnego dnia zjawił się w pokoju nauczycielskim z samego rana w ludzkiej formie i od razu bez słowa sięgając do jednej z szafek, w której trzymał poprawione już sprawdziany.
- Panie Aznavour? - od razu się odwrócił w stronę rozmawiających współpracowników. Jedna z ładniejszych oraz młodszych nauczycielek najwyraźniej zwróciła na niego uwagę. Nie ma się co dziwić. W końcu widzi go jako człowieka najpewniej poraz pierwszy.
- O cześć. - odpowiedział z uśmiechem, jednak chciał jak najszybciej już się stąd ulotnić. Jednak za nim znów odwrócił się do swojej szafki, usłyszał:
- Masz źle zapięte guziki. - dodał jego znienawidzony znajomy, nauczyciel historii, który był partnerem życiowym tej pięknej damy. Lionel od razu spojrzał na swoją koszulę.
- Faktycznie. Dzięki, że mi powiedziałeś. - stwierdził z niechęcią w głosie. Naprawdę nie przepadał za tym gościem. Zaleźli sobie za skórę już, gdy rozpoczął pracę w tej placówce. Do tej pory się nawzajem nie trawią, ale robią to po cichu. - Jestem taki zabiegany. - dodał, a potem odwrócił się i szybkim ruchem odpiął wszystkie guziki, później zaczynając je od nowa zapinać. Nawet nie zauważył, że przygląda się jego poczynaniom ta miła nauczycielka.
- Kocham ludzi, których pasją jest to, co robią. - stwierdziła z uśmiechem kobieta, patrząc wciąż na niego. Lionel za bardzo nie wiedział, jak na to zareagować. Po prostu niepewnie odwzajemnił ten uśmiech, a później już z dobrze zapiętą koszulą wrócił do szafki ze sprawdzianami. Był trochę zdziwiony jej zachowaniem. Zawsze uważał ją za zimną, a wręcz martwą babę. Co za zaskoczenie tak z samego rana. Już miał przemyślenia, że czegoś chce albo ma coś za uszami i nie chce wzbudzać podejrzeń. Może pokłóciła się z mężusiem albo go zdradza? Na pewno nic w tych uśmieszkach szczerego.
- Będziecie w piątek w tej nowej knajpce? Mamy małe nauczycielskie spotkanie. - odezwał się jakiś inny nauczyciel. Dość stary dziadek. Lionel oczywiście nie zareagował, nie zamierzał odpowiadać, bo wiadome, że nie da rady, a w zasadzie nie chce. Nienawidził tutejszych zwyczajów. Inne szkoły tak nie mają. Nauczyciele są zmęczeni życiem i tą bandą bachorów. Nie mają takich głupich pomysłów. Są zimnymi profesjonalistami, nie mają czasu na spotkania. Dobrze wiedział, że pod tym względem nigdy się tu nie wpasuje.
- My niestety nie. - odezwała się wciąż ta sama kobieta. Wtedy już nieznacznie zainteresował się tematem. "Ależ to czemu?" chciał spytać, ale wolał przemilczeć, przy okazji już powoli kierując się w stronę wyjścia na korytarz.
- Jesteśmy opiekunami wycieczki do Wschodniego Królestwa. - wyjaśnił dodatkowo jej partner, obejmując swoją damę ramieniem. Miejsce wycieczki od razu wydało się Lionel'owi interesujące. Nareszcie, chociaż na chwilę wyrwałby się z tego miejsca, tylko nikt go nawet nie spytał, czy chce pojechać jako opiekun. Tak oto cały plan szlag jasny trafił. - Przy okazji spędzimy ze sobą trochę czasu. Będzie romantycznie.
- Nikt w to nie wątpi. - dodał dość prześmiewczym tonem, opuszczając pomieszczenie. Brak profesjonalizmu w pracy? Jakieś romantyczne wieczorki w czasie pracy? Nie ma nic bardziej irytującego. Co to w ogóle świadczy o takim pracowniku? Nic dobrego, a wszyscy, mimo wszystko dostają taką samą wypłatę.
Przez resztę dnia, nie umiał przestać myśleć o tej wycieczce. Ciągle chodziły mu po głowie widoki fauny i flory Wschodniego Królestwa. To mogła być jego szansa na zmianę otoczenia, a może i nawet umożliwi małą przeprowadzkę, tylko... Musiałby się stać opiekunem tej wycieczki, jak najszybciej się da. W jego głowie zrodził się mały, szyderczy plan. Nie ma to, jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Potrzebował tylko paru rzeczy.
Wszystko zdołał załatwić na przerwę obiadową. Korytarze były puste, nauczyciele dyżurujący też pouciekali na stołówkę. Cisza i spokój. W sam raz na mały szwindel. Wszedł do wiecznie otwartej sali swojego znienawidzonego kolegi, nauczyciela historii. Miał on dość dziwne podejście do dzieciaków. Dobrze pamiętał, jak przyszedł się pożyczyć zszywacza, a on rozkładał jabłka na ławkach uczniów. Twierdząc, że oni tyle samo go uczą, co on ich. Lionel często się zastanawiał czy on serio jest taki głupi, czy tak tylko się zgrywa. Jednak mimo wszystko dzisiaj to on dostanie od niego specjalne jabłuszko.
- To smacznego. - mruknął do siebie, kładąc jabłko na biurku, po czym ubrał na dłonie białe chirurgiczne rękawiczki. Wziął do ręki jakąś dziwną roślinę i zaczął nacierać nią jabłko.
Po akcie dokonanym miał małą walkę z własnym sumieniem. Kręcił się wtedy pod tamtą klasą. To nie było w porządku... Powinien zabrać ten owoc i jak najszybciej się go pozbyć, ale z drugiej strony to jedyna okazja na próbę odmienienia swojego losu i zostanie tym głupim opiekunem. W dodatku też fajnie tak uprzykrzyć życie swojemu "wrogowi"...

Początki wycieczki były nużące, a propozycje odpowiedniego mieszkania zbyt wygórowane. Szczerze nie wiedział, co robić. Miał całe pięć dni, a w ich trakcie też dość dużo przemieszczania się po całym królestwie. Wszyscy zdobywają wiedzę, a on, który już ją posiada, szuka nowego domu. Może będzie miał szczęście i w końcu na coś trafi? Mowa o szczęściu nigdy go nie zadowalała. Nie zbyt wierzył, że istnieje coś takiego. Nazywanie czegoś "szczęściem" to tylko opisywanie chwilowej chwili, w której się stało to, na co miałeś nadzieję, że się stało. Nic więcej. Tak samo jest z nieszczęściem lub pechem. To wszystko siedzi tylko w głowie, którą ogranicza charakter i codzienne problemy.
Gdy pierwszy dzień już zbliżał się ku końcowi, było już popołudnie, cała wycieczka zjawiła się w motelu, by wszystkie dzieci mogły odpocząć po podróży. Opiekunowie jak zawsze pilnowali porządku. Wszyscy poza panem Aznavourem, który po sprawdzeniu obecności w swojej grupie i porozdzielaniu ich po pokojach, najzwyczajniej w świecie się ulotnił. Nikt nie wiedział, co się z nim stało.
Naturalnie wyszedł na miasto, porozglądać i popytać się za różnymi mieszkaniami do zakupienia. Pod koniec swojej wycieczki zajrzał do kawiarni, by gdzieś w spokoju usiąść, napić się czegoś dobrego, by przeanalizować potencjalne opcje. Już na wstępie, gdy wszedł do środka, zwrócił uwagę na młodą i niziutką kelnerkę. "Dzieci tu zaganiają do roboty?" Od razu to pytanie przyszło mu na myśl. Dziewczyna wyglądała dla niego na jakieś piętnaście lat. Jednak nie chciał pogłębiać tego tematu i w spokoju usiadł przy wolnym stoliku w kącie sali. Cieszył się z tego miejsca. Miał widok na wszystko i bardzo mało prawdopodobne, że ktoś zwróci na niego uwagę. W pomieszczeniu nie było dużo osób, co wydało mu się jeszcze lepsze. Mógł w spokoju zająć się analizą ofert. Gdy tylko otrzymał kartę, jedynie przelotnie przeleciał wszystkie pozycje wzrokiem, a później odłożył ją na bok, zatapiając całą uwagę w zupełnie ważniejszych paru świstkach, które ze sobą wziął. Co jakiś czas coś mamrotał do siebie, zapisywał, zastanawiał się. Koniec z końców jedną z ważniejszych myśli przerwało pytanie kelnerki.
- Herbata z cytryną. Cukru przy niej nawet nie chce widzieć. - mruknął jasno od razu w odpowiedzi. Herbata z cukrem. Niezbyt przekonująca mieszanka. Dziewczyna od razu to zapisała.
- Coś jeszcze?
- Nie. - odpowiedział krótko, oddając jej kartę, jednocześnie wciąż patrząc na swoje własne kartki. Kelnerka skinęła głową i niedługo później po zabraniu paru talerzy z innych stolików, wróciła za ladę. Lionel w wyczekiwaniu na zamówienie ciągle rozważał wszystkie za i przeci, najpierw bawiąc się długopisem w dłoni, a przy cięższych decyzjach przygryzając go lekko w ustach. Był pochłonięty swoim zajęciem, póki nie usłyszał kelnerki przechodzącej tuż koło niego, która położyła jego herbatę przed nim.
- Bardzo proszę. - zmiennokształtny skinął głową w podziękowaniu. Nie ma co tracić czasu na zwykłe nic nieznaczące słówka. Od razu spuścił głowę na swoje papiery, wracając do wcześniejszych rozmyśleń, gdy nagle usłyszał jakiś brzdęk szklanek dość blisko siebie. Gdy tylko podniósł głowę, wręcz go zamurowało. Jakaś kawa, którą niosła wraz z jego herbatą ta panienka, zawisła teraz w powietrzu, jak i również cała jej zawartość, która prawdopodobnie wylałaby mu się prosto na łeb. Jakiś dzieciak się temu przyglądał, pewnie to on potrącił kelnerkę albo ona najzwyczajniej w świecie się o coś potknęła. W końcu potknąć się o powietrze... Wszystko jest wykonalne, ale brawa dla niej. Widać, że nie jest zwykłym człowiekiem. Nie trzeba być Sherlockiem, żeby się skapnąć, że z pewnością użyła jakiejś swojej mocy w ostatniej chwili, by tylko nie skończyło się to okropnym wypadkiem. Lionel już miał wstawać i się stamtąd ulotnić, gdy równie w tej samej chwili ktoś wszedł do lokalu.
- Chloe, wróciłem. - nie da się ukryć, że to rozproszyło kelnerkę i... Cóż. Grawitacja. Biedny klient oberwał gorącą kawą, za nim zdążył cokolwiek zrobić, by temu zapobiec. Od razu z krzykiem i tak gwałtownie poderwał się do góry, przez co herbata na stoliku również się wylała prosto na jego zapiski, a później ciekła ciurkiem na podłogę. Jego bujne puszyste czarne włosy były całe mokre. Kawa spływała mu po karku i prosto na twarzy, a później i na śnieżnobiałą koszulę. Jego okulary całe były zaparowane od tej kawy, a w dodatku wciąż odczuwał nieodparte wrażenie, że ta gorąca woda wżera mu się w skórę. Chyba nie obejdzie się bez wizyty w jakimś szpitalu, chociaż miał nadzieję, że jednak po prostu wróci do domu z lekko czerwoną twarzą...

<Chloe~? Oj co tu się porobiło>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz