czwartek, 14 maja 2020

Jakurai DO Lorelei'a

Pozwoliłem Lorelei'owi na długie opowiadanie swojej historii, uważnie również słuchałem chcąc jak najwięcej z tego zapamiętać, nawet jeśli zdziwiło mnie to, że był gotów powiedzieć mi wszystkie, albo większość wydarzeń ze swojego życia począwszy od dnia narodzin. Z delikatnym rozbawieniem słuchałem jak tłumaczył tak skrupulatnie w jaki sposób przyszedł na świat. Jednak nie przerywałem mu, chcąc wysłuchać tej opowieści w całości. Moje rozbawienie jednak szybko minęło kiedy usłyszałem jak potraktowali swoje potomstwo rodzice i do czego zmuszony był syren. A samo słuchanie o podejściu jego ojca tylko wzbudzało irytacje na tego człowieka i niechęć do jego osoby nawet jeśli nie dane było mi go poznać i prawdopodobnie nie będzie dane.
Nie do końca rozumiałem reakcje Lorelei'a, jako że opowiadając dość tragiczne rzeczy zdawał się być tym wszystkim rozbawiony, jego opowieść przerywał tylko jego krótki śmiech po niektórych wypowiedziach, a ja nie mogłem się nadziwić i dojść do tego czy faktycznie nie do końca posiadał zdolność dobrych reakcji czy był to w pewien sposób system obronny umysłu przed nieprzyjemnymi wspomnieniami. Jednak sam narrator tej historii naprawdę zdawał się cieszyć z zabijania ludzi czy reszty swoich przeżyć. Podczas jego opowieści udało mi się skończyć przygotowywanie posiłku dla niego i podanie go, syren bardzo uradowany zaczął pałaszować posiłek, co mnie również zadowoliło, nie mogłem pozwolić mu na głodowanie. Udało mi się z syrena wyciągnąć jeszcze informacje na temat tego jak trafił do mężczyzny, który mnie wezwał aby ratować "jego rybę". Po tym Lorelei dostrzegł pudełko z basenem i już cały świat przestał dla niego istnieć, więc nie odpowiadał już na żadne moje pytania i był zaaferowany wspomnianym basenem. Było to całkiem zabawne, ale miło mi się patrzyło na jego zniecierpliwienie i radość. Niestety syren musiał trochę poczekać aż gumowy zbiornik napełni się, co zeszło prawie do wieczora. Wieczorem zostawiłem syrena w basenie, a sam oddaliłem się do swojego pokoju. Zanim poszedłem spać wykąpałem się jeszcze i długo leżałem na pościeli rozmyślając nad tym co powiedział mi mój gość. Z tego co mówił jasno wynikało, że jego rodzice byli tragicznymi opiekunami, a on sam niezbyt został przystosowany do życia z innymi. Poczułem się w obowiązku, aby pomóc Lorelei'owi móc normalnie żyć, przez tę aspołeczność omijało go bardzo wiele, ponadto zdawał się też nie przeżyć wielu emocji i nie doświadczyć wielu rzeczy, o które powinni zadbać jego rodzice. Rodzice.. Wprawdzie chyba byli nimi tylko biologicznie, bo prawdziwymi rodzicami nie można było tego nazwać, na pewno nie po tym co powiedział mi syren. Długo jeszcze myślałem nad tym wszystkim zanim udało mi się wreszcie zasnąć. Ostatnią myślą, jaką zapamiętałem przed zaśnięciem było to, że w sumie cały dzień byłem tak zaaferowany moim nowym pacjentem, że zapomniałem całkowicie o całej reszcie i nawet nic konkretnego w ciągu dnia nie wypiłem. Było to dość ciekawe uczucie, jako że ostatnimi czasy rzadko się zdarzało abym całkowicie trzeźwy zasypiał.
Piękne, jasne niebo. Czego chcieć więcej? Leżałem na miękkiej, zielonej trawie, która pachniała świerzością. Otaczał mnie gęsty, ciepły las, a słońce przyjemnie jeszcze bardziej rozgrzewało. Przymknąłem oczy, a po chwili poczułem jednak wilgoć, pod palcami znajdowała się woda, gdy uchyliłem powieki zmieniła się sceneria. Dźwięki ptaków zmieniły się na rwącą rzekę, na której brzegu leżałem. Podniosłem się do siadu i rozejrzałem, nadal było ciepło, nawet bardziej niż w tamtym lesie, ale wdarł się również chłodny podmuch wiatru. Moja głowa była strasznie ociężała, nie miałem pewności gdzie się w ogóle znajdowałem, jednakże nie było to najważniejsze. Po chwili bezczynnego siedzenia wstałem na równe nogi i zacząłem podążać wzdłuż brzegu bez konkretnego celu. Czułem się nadzwyczaj spokojnie, przyjemnie, nic nie zakłócało wszwchobecnej harmonii. Zamknąłem oczy chcąc wsłuchać się w odgłosy, które mnie otaczały, jednakże na moje nieszczęście trafiłem stopą na mokry kamień, potknąwszy się na nim wpadłem do chłodnej wody. Znów ogarnęło mnie zimno, przypominało chłód szpitalnej sali. Gdy ta myśl tylko przyszła nagle poczułem zmianę w cieczy, do której wpadłem. Zaczął zmieniać się jej kolor, a poruszanie było coraz bardziej utrudnione, poczułem również tragicznie metaliczny smak.

Krew.

Tylko ta krótka myśl zajęła cały mój umysł, panicznie zacząłem próbować wydostać się z krwistej rzeki. Nie było dane mi tego zrobić, dławiłem się krwią powoli tracąc jakikolwiek kontakt z rzeczywistością. Gdy zacząłem odpływać całkowicie nagle ponownie zmieniłem miejsce. Zatopiłem się głębiej w rzekę, aż w końcu wypadłem z niej, jakby z jej dołu. Nadal byłem cały w czerwonej cieczy i otaczał mnie chłód, inny niż poprzednio. Ten był pusty, nie wywołany wiatrem ani wodą a stalą. Metal zabierał bezprawnie całe ciepło i zostawał tylko ten chłód, który był znajomy, oh tak, znałem go bardzo dobrze. Otworzyłem zmęczone oczy i zamknąłem je od razu widząc szpitalną salę. Podłoga cała we krwi, zamiast sufitu wspomniana rzeka, z której wypadłem, teraz kapały z niej krople szkarłatnej cieczy. Otaczała mnie cisza, głucha i rozdzierająca cisza. Nie chciałem patrzeć na to co się działo, ale mimowolnie uchyliłem powieki i wpatrywałem się w scenerię przede mną. Ktoś leżał na stole operacyjnym, wszędzie była krew, byłem tutaj sam.
Nagle ktoś wbiega, coś mówi, ale nic nie słyszę. Cały czas dzwoni mi w uszach cisza. Podbiegają do stołu, coś krzyczą, próbują ratować tego kogoś, ale ja czuje że jest martwy. Nie musiałem podchodzić do ciała aby wiedzieć że jest lodowate, nie ma znaków życia, nie jest w stanie być żywe. Mimo tego zostaje zaciągnięty przez kogoś do stołu, jestem zamroczony więc nadal nie słyszę słów które są do mnie kierowane. Pochylam się nad "pacjentem", jednakże nadal jestem pewien, że nie żyje. Po co każą mi to robić? Naprawdę liczą, że go uratuje? Może jestem świetnym lekarzem, ale nie cudotwórcą. Muszę naprawiać błędy innych, sam tonąc w litrach krwi, a potem każda ta porażka nie jest przypisywana tym, którzy to spieprzyli, tylko mi, na moje barki spada odpowiedzialność za kolejną śmierć na stole.
Widzę Lorelei'a naprzeciwko stołu, uśmiecha się jak gdyby nigdy nic, cieszy i bawi skalpelem. Mam zwidy? On jednak nie znika, nawet po pokręceniu głową, siedzi i wpatruje się we mnie czekając na reakcję. Chce zabrać mu narzędzie, ale nie mogę się ruszyć, patrzę uporczywie w jego poczynania, z lekkim przerażeniem w oczach. Też coś mówi, ale nic nie słyszę. Chce stąd wybiec i nigdy więcej nie wracać, dlaczego w ogóle zostałem lekarzem? Jakim cudem stałem się kimś takim? W jaki sposób zostałem okrzyknięty jednym z najlepszych lekarzy? To irracjonalne, bezsensowne. Nie powinienem był tutaj trafić, a jednak jestem.
Kolejna krew.
Lorelei rozcina sobie skalpelem rękę, przypadkiem? Nie wiem, możliwe. To działa jak impuls, wraca możliwość poruszania się, zaczynam słyszeć krzyki, nawoływania innych lekarzy, wszystkich zebranych oraz pisk maszyn. Mimo tego skupiam się tylko na tym aby złapać mojego pacjenta za rękę, gdy to mi się udaje zdziwione tęczówki syrena spoglądają na mnie.
I otworzyłem oczy, zobaczyłem ponownie Lorelei'a, byliśmy jednak w pokoju, łóżko z jednej strony było mokre, co czułem pod palcami. Po tym śnie czułem się znacznie bardziej zmęczony, był dziwny, realistyczny, jednak cieszyłem się, że się skończył. Mimowolnie spojrzałem na rękę syrena, na której jednak nie było żadnego śladu przecięcia, zrobiłem to jakby chcąc się upewnić, że to był tylko sen. Potrzebowałem chwili na rozbudzenie, aby dotarł do mnie sens słów mężczyzny, oraz abym zdał sobie sprawę, że posiada on nogi oraz jest ubrany w moją koszulkę. Uśmiechnąłem się pod nosem i z lekka przeciągnąłem.
- Dzień dobry. - powiedziałem radosnym tonem, pomimo niepokoju który nadal odczuwałem po śnie. - Widzę, że już lepiej się czujesz. - stwierdziłem z zadowoleniem. Podniosłem się do siadu i spojrzałem z lekkim zdziwieniem na syrena. - Czym sobie zasłużyłem na śniadanie do łóżka? - zaśmiałem się delikatnie.
- Uznajmy to za rewanż za wczoraj! - odparł nadzwyczaj radośnie.
Cieszyłem się, że Lorelei czuł się już na tyle dobrze, aby przemienić się i nawet zrobić śniadanie, posiadałem pewną teorię, że już w nocy postanowił się przemienić ale nie zamierzałem drążyć tematu jeśli sam o niczym nie wspomni. Chociaż nie ciężko było odgadnąć, że wpakował mi się do łóżka od razu po przemianie, ponadto musiał być w moim pokoju aby znaleźć jakieś ubranie. Uśmiechnąłem się ponownie.
- Baardzo dziękuję. - powiedziałem z lekka zaspanym głosem. - A Ty już jadłeś? - spytałem, nie mogłem pozwolić aby syren nie dbał o tak proste rzeczy jak posiłek. Chociaż sam nie pamiętam już kiedy jadłem śniadanie w domu, zwykłem jeść na mieście, jako że nie miałem ani czasu na gotowanie, ani sił po pracy w szpitalu. Funkcja lekarza to jednak praca na pełen etat, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ostatnio zaledwie udało mi się zdobyć dzień wolnego i to tylko dzięki temu że się przeprowadziłem. Jednak trafił do mnie nie kto inny jak Lorelei, co by nie było nadal pacjent. Czy skoro się dobrze już czuję, niedługo stąd się wyniesie? Raczej tak, na pewno nie pozwolę mu wrócić do tamtego faceta, co by nie było syren był tam więziony, ale chyba ma jakiś dom, prawda? W swojej historii wspominał, że raczej żyje w morzu, nie daje mi to jednak prawa zbyt długo go tutaj trzymać, niezmiennie powinien trafić do szpitala a nie do mojego prywatnego domu, chociaż nie przeszkadzał mi taki stan rzeczy, nigdy nikt ze mną nie mieszkał, a to wydawało się być całkiem miłym doświadczeniem.
- Nooo.. Miałem zjeść słatkę, ale w końcu jej sobie nie zrobiłem. - odparł wymijająco. - Coś taki zamyślony? - zapytał po chwili, wpatrując się we mnie i przechylając głowę lekko w bok niczym szczeniak. Uśmiechnąłem się lekko i wstałem z łóżka.
- Skoro nie jadłeś to zapraszam na dół, dziękuję bardzo za śniadanie do łóżka, ale musisz jeść aby leki dobrze działały. - powiedziałem przyjaznym tonem i zgarnąłem talerz z jedzeniem, po czym złapałem też Lorelei'a za nadgarstek i lekko pociągnąłem za sobą, aby podążył ze mną.
Po chwili znaleźliśmy się już w kuchni, gdzie jedząc świetne śniadanie przygotowane przed mojego gościa, przekonałem go do zjedzenia posiłku ze mną. Koniec końców zgodził się, a po śniadaniu podałem mu leki, które musiał zażyć. 
- Wydajesz się być zmęczony. - zagaił rozglądając się po pomieszczeniu, kiedy ja zajmowałem się chowaniem lekarstw.
- To nic. - powiedziałem z pewnym uśmiechem, a zanim zdążyłem coś jeszcze dodać odezwał się mój telefon. Westchnąłem ciężko i przeprosiłem Lorelei'a, po czym odebrałem telefon. - Jakurai z tej strony, słucham? - spytałem niezbyt entuzjastycznie, po chwili w słuchawce odezwał się kobiecy głos, który prosił mnie abym odbierał telefony i pytał dokąd się wyprowadziłem. - Mówiłem, że biorę wolne, jeden dzień, jako że nie dawaliście spokoju to musiałem wyłączyć komórkę. - odparłem z westchnieniem. - Dzwonisz w jakiejś konkretnej sprawie, czy tak o ochrzanić mnie za wyłączony telefon? - spytałem jednak nie dałem czasu na odpowiedź kontynuując. - A właśnie, moje wolne się przedłuży, mam pacjenta, więc jeszcze jakiś czas mnie nie będzie. - usłyszałem w telefonie okrzyk zdziwienia połączony z niedowierzaniem. - Do zobaczenia. - powiedziałem ignorując wszelkie pytania i rozłączyłem się. - Przepraszam, ze szpitala dzwonili. - powiedziałem z lekkim uśmiechem.
- Nic nie szkodzi, nie powinieneś być w pracy? - spytał przyglądając mi się uważnie.
- Nie, tak naprawdę w szpitalu pracuje z dobrej woli, moja praca opiera się głównie na wyjazdach, podobnie jak przyjechałem po Ciebie. - odparłem spokojnie. Była jedna zasadnicza różnica między moją pracą na codzień a aktualnym stanem rzeczy: nie brałem nigdy nikogo do domu. Ale nie mogłem zabrać syrena do szpitala, nie dość, że byłoby to problematyczne ze strony zleceniodawcy, to ponadto byłem wtedy już wypity, mógłbym mieć problemy jakby ktoś to przyuważył. - Wczoraj opowiadałeś mi o swojej historii, mieszkasz tylko w morzu czy masz może jakiś swój dom na lądzie?
- Hmmm - pokręcił energicznie głową. - Mieszkam tylko w morzu, nie odnajduje się na lądzie. Chyba że mówimy jeszcze o moich rodzicach, gdzieś dom mają. - Zaczęły mnie nurtować pytania, gdzie on pójdzie jak wyzdrowieje? Nie pozwolę żeby tamten facet go stąd zabrał, jednak z tego co mi wiadomo musiał dużo zapłacić za syrena, będą go szukać? Powrót jego do morza też nie był zbyt bezpiecznym wyjściem, skoro tam go złapali, na pewno spróbują drugi raz. - Dlaczego pytasz?
- Z ciekawości. - odparłem z uśmiechem, nie mogłem przecież mu powiedzieć nad czym faktycznie się zastanawiałem, rozważałem możliwość czy został by u mnie, jednak miałem wątpliwości, to wiąże się z wieloma rzeczami. Ale chyba nie ma się o co martwić? Przecież i tak chce mu pomóc żyć w społeczeństwie, jak inaczej jak nie poprzez funkcjonowanie jak normalny człowiek? Na razie i tak nie było o co się martwić, dopóki syren nie wyzdrowieje nie ma opcji aby się stąd wyniósł, później będę się martwić jak go zatrzymać. - Właśnie! Wczoraj wspominałeś że lepiej gotujesz i muszę przyznać Ci rację, ale też musisz mi wybaczyć, jednak częściej jadam poza domem. - powiedziałem radośnie, na co Lorelei się dumnie uśmiechnął.

Dni mijały, każdy po kolei, spokojnie, zaczynał się i kończył. Nieuchronnie zbliżyłam się do momentu, w którym muszę poinformować syrena, że jest już zdrowy i w zasadzie może już robić co chce. Tak, dotychczas dość ograniczałem jego pomysły z wychodzeniem z domu, gdyby się dodatkowo przeziębił powikłania mogłyby być opłakane w skutkach. Mimo tego nie narzekał zbytnio, nie wspominał też nic, że chciałby wrócić "do siebie", jednak to było oczywiste, prawda? Kolej rzeczy, którą gdybym chciał zmienić musiałbym sam zrobić krok do przodu. Leki działały, więc z każdym dniem Lorelei czuł się coraz lepiej, a dzisiaj miał być tym dniem w którym mógł odstawić leki i wrócić do swojego normalnego życia. Jednak do mojego wdarła się niecodzienna rutyna, znowu obudziłem się i zszedłem na dół, gdzie syren już kończył przygotowywać śniadanie. Tak zaczynał się praktycznie każdy dzień, wspólnym śniadaniem, a potem bywało różnie, czasem musiałem zająć się dokumentacją ze szpitala, wtedy Lora zwykle zajmował się sprzątaniem, mimo że kilkakrotnie odciągałem go od tego pomysłu widocznie uparł się na to, że będzie to robił. Innym razem spędzaliśmy większość dnia na oglądaniu filmów, które zafascynowały syrena, albo kupowaniu jakiś bzdetów przez internet. Kilka paczek mi przepadło, a Lorelei niezbyt chciał mi je oddać. Było... Ciekawie. Mimo że część rzeczy stawało się codziennością i swoistym rytułałem to niezmiennie cieszyły mnie. Nigdy nie mieszkałem z nikim poza rodzicami, co było chyba błędem, bo dzielenie z kimś życia i strefy prywatnej było pełne zabawnych wydarzeń, czasem nieporozumień, niezmiennie jednak nie wyobrażałem sobie teraz, abym mógł zacząć dzień bez śniadania z Lorelei'em albo wrócić do pustego domu. Zbyt szybko przyzwyczaiłem się do czyjejś obecności, przez co zaczęła dobijać mnie wizja, że może się to zmienić. Zauważył to syren dość szybko, z samego rana jak tylko zszedłem na śniadanie.
- Coś się stało? Wyglądasz jakby ktoś Ci umarł. - zaśmiał się lekko, nieprzerwanie przygotowywując posiłek.
Westchnąłem lekko i opierając się o blat przypatrywałem poczynaniom mężczyzny. Byłem zaskoczony tym jak dobrze już znał pomieszczenia i wiedział gdzie są rzeczy, kiedy ja sam miałem z tym jeszcze problem.
- Wiesz, w zasadzie już jesteś zdrowy, więc możemy odpuścić leki. - powiedziałem siląc się na lekko radosny ton. - Możesz w sumie wrócić do swojego normalnego życia. - dodałem, na co syren z lekka zamarł w bezruchu po czym się odwrócił do mnie.
- Co masz na myśli? - spytał uważnie lustrując mnie wzrokiem.
Co mam na myśli? Wiele. Ogrom myśli przewija mi się przez umysł i zaledwie niektóre z nich udaje mi się zatrzymać na dłużej. Jedna jednakże wisi w nim cały czas i oczekuje wypowiedzenia. Wpatrywałem się długo w oczy mężczyzny, analizując po raz setny wszystkie za i przeciw, nie chcąc jednocześnie zrobić z siebie skończonego debila. Dopiero co został wyciągnięty z niewoli, miałby znowu gdzieś utknąć bo ktoś tak chce?
- Mówiłeś że raczej słabo odnajdujesz się w społeczeństwie, prawda? - spytałem, nie odpowiadając na zadane pytanie, na co syren kiwnął lekko głową na znak potwierdzenia, nadal widocznie oczekując kontynuacji i wyjaśnienia. - Pomyślałem, że może chciałbyś się jednak tego nauczyć. Omija Cię wiele rzeczy, zabawnych i ciekawych. - ciągnąłem swoją wypowiedź. - Jednak gdybym miał Ci z tym pomóc to cóż, musiałbyś tu zostać. Wiesz, łatwiej się nauczyć czyiś zachowań obcując we wspomnianym towarzystwie. - powiedziałem w końcu. - Co o tym sądzisz? Poza tym facet który Cię kupił nie kontaktował się ze mną, ale na pewno będzie chciał Cię odzyskać, powrót do morza mógłby być niebezpieczny w takiej sytuacji. - dodałem, wyczekując reakcji syrena. Miałem nadzieję że zgodzi się na pozostanie tutaj, kierował mną czysty egoizm, ale chyba on tez nie mógł zbytnio narzekać na aktualny stan rzeczy? Gdyby chciał mógłby całe dnie spędzać na jakiś bzdetach w sumie i robić co chciał, nie martwiąc się o przyziemne rzeczy. Kierował mną tragiczny egoizm, ponadto przywykłem, że większość osób jak chciała się do mnie zbliżyć to tylko dlatego, że mogły sobie żyć bez zmartwień. Lorelei jednak był inny, wiedziałem to doskonale, mało interesowały go pieniądze, cieszył się z drobiazgów, takich jak kartony, ale przez to byłem gotów dać mu jeszcze więcej niż mógłby sobie zażyczyć.

Lorelei?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz