poniedziałek, 4 maja 2020

Yonki DO Bishamon

Popatrzył na boginię, na chwilę się zamyślił.
– W sumie czemu nie? – odparł, wzruszając ramionami.
Na te słowa kobieta obdarzyła go krytycznym spojrzeniem, na dodatek w jej oczach pojawił się błysk żądzy mordu. Yonki oczywiście nie zareagował na to w konkretny sposób, mało tego, milczeniem wybudował napięcie. Szybko jednak je zniszczył niezgrabnym machnięciem ręki, mówiąc:
– Żartuję. Po co mamy się wałęsać, skoro możemy po prostu pójść do ich siedziby? – dorzucił.
– Wiesz już, gdzie to jest? – zdziwiła się Bishamon.
W odpowiedzi przytaknął.
– Szukając bazy moglibyśmy stracić sporo czasu. Policja nadal jej nie odnalazła. Dlatego się przygotowałem.
Swoją drogą dziwne, że nie znalazła. Według mnie znajduje się w trochę oczywistym miejscu, niedaleko centrum. Ale cóż, ponoć najciemniej jest pod latarnią.
W zasadzie to nie planował robić infiltracji z kimś. Oryginalnie miał sam się tam udać, a że lubił, jak większość była dopracowana, postanowił znaleźć wcześniej ich siedzibę, żeby nieznany nikomu rzekomy członek nie pałętał się po mieście i nie zadawał podejrzanych pytań dotyczących położenia bazy. W ten sposób bez większego problemu prześlizgnąłby się do środka, może przy wejściu sprawdzali, czy dana osoba ma symbol, ale on przecież mógł go sobie namalować. Co już zresztą zrobił.
Na początku miał oficjalnie rozpocząć misję dopiero za jakieś parę dni, ale spotkał Bishamonten, a takiej okazji po prostu nie mógł przepuścić. Bogini, do tego wojny – razem z nim, bogiem chaosu, stworzą całkiem niezły duet.
– Skoro wiesz, gdzie jest siedziba, to prowadź – rzuciła kobieta.
Spojrzał na nią, zamrugał parę razy.
– Jasne – odparł. – Musimy wpierw wrócić do miasta, z którego nas zabrał twój zwierzęcy towarzysz.
Na ostatnie słowa skrzydlaty lew niespodziewanie cicho warknął. Yonki jednak zignorował to. Jakoś nie obchodziło go jego zdanie ani nic, przynajmniej w chwili obecnej. Podejrzewał, że mogło mu się nie spodobać, bo polecieli taki kawał, a teraz musieli wracać, ale co poradzić? Trzeba było nie odlatywać tak daleko.
Przestąpił z nogi na nogę, spojrzał z ukosu na tereny należące do Zamkniętego Miasta. Zmierzył je wzrokiem, uniósł jedną brew. Będzie musiał tam kiedyś pójść, sprawdzić, jak się mają tamtejsze istoty. Tego miejsca unikać jak ognia... To tak, jakbym miał omijać miejsce stworzone specjalnie dla mnie. Może właśnie ktoś z kosmosu przysłał Zamknięte Miasto jako prezent dla boga chaosu? Choć nie robił sobie w tej kwestii zbędnych nadziei, miło by było, gdyby okazało się to być prawdą.
Bishamon pierwsza wsiadła na lwa, Yonkiemu pozostało miejsce za nią. Aż się na to zaśmiał w duchu, ponieważ jeszcze chwilę temu kobieta mówiła, żeby prowadził, a sama siedziała na przodzie. Ale co miał się dziwić, przecież nie pozwoliłaby mu prowadzić dosłownie. Pomińmy fakt, że skrzydlaty lew pewnie nie dałby się sobą kierować jak samolotem. Chociaż... może, gdyby tak trochę chaosu zaprowadzić? Pomysł ten mógłby się sprawdzić, tylko nie powinien testować w tym momencie. Jeśliby pokiereszował nieco zwierza, Bishamon w odpowiedzi odcięłaby mu rękę. Nie, żeby to miała być tragedia dla kogoś takiego jak bóg chaosu, ale z pewnością byłoby to przez pewien czas kłopotliwe, zwłaszcza, gdyby nie dostał ręki z powrotem.
Lecieli przez jakiś czas, na tyle wysoko, by ludzie z dołu nie zwracali na nich szczególnej uwagi. Kiedy w końcu dotarli do miasta, z którego wcześniej uciekli, Yonki wskazał palcem pewien niezbyt wyróżniający się budynek usytuowany na południu niedaleko centrum.
– Tutaj znajduje się siedziba Czarnego Kręgu – oznajmił. – Nie możemy jednak wylądować od razu na dachu budynku ani w pobliżu, bo zaraz nas zauważą. Ich monitoring jest na wysokim poziomie – wytłumaczył pospiesznie.
– Nie możemy? – zdziwiła się nieco bogini, odwracając głowę w jego stronę. – Przecież mamy symbole, które ty zrobiłeś – delikatnie nacisnęła na słowo ty. – Poza tym, rozpuściłeś plotkę i rzekomo jestem teraz przestępczynią, która przybrała wygląd wielkiej bogini wojny, jak to ładnie określiłeś.
– Ta, ale twój lew to już za bardzo się rzuca w oczy – jęknął. – Musimy wylądować trochę dalej i pieszo się tam dostać. Chociaż technicznie mógłbym cię ponieść, ale pewnie się nie zgodzisz, więc ta opcja odpada. – Przewrócił oczami.
Bishamon obdarzyła go dość krytycznym spojrzeniem.
– Ha, niby jak takie drobne ciałko jak twoje ma ponieść mnie?
Yonki zmierzył ją wzrokiem, chwilę milczał.
– Można powiedzieć, że właśnie poniekąd określiłaś siebie grubą – rzucił, krzyżując ręce na piersi.
Ta wypowiedź z pewnością nie spodobała się kobiecie, która posłała mu wręcz mordercze spojrzenie. Robiła wrażenie, jakby zamierzała lada moment przywołać karabin i rozstrzelać nim ciało boga chaosu. Czy Yonki się tym przejął? Jak zwykle nie. Może na takiego nie wyglądał, ale na tyle dużo rozmyślał i planował, że był przygotowany na tego typu sytuacje. Wbrew spokojnemu wyrazowi twarzy i rozluźnionej posturze cały czas trwał w pogotowiu, niustannie ukradkiem obserwując boginię wojny do tego stopnia, by od razu zareagować kiedy przywoła broń.
– A, w sumie jest jeszcze jeden plan – powiedział, ignorując jej śmiercionośny wzrok. – W zasadzie lew może nas zostawić tutaj.
– Tutaj? – zapytała nieco podejrzliwie Bishamonten.
– Mhm. – Pokiwał głową, po czym zwrócił się do lwa: – Towarzyszu bogini wojny, możesz się oddelegować w tym właśnie momencie. Lepiej się gdzieś ukryj, bo chodzą słuchy, że wśród członków Czarnego Kręgu przebywają handlarze magicznymi zwierzętami i takiego kąska jak ty to by raczej sobie nie odpuścili. A już jesteśmy bardzo blisko.
Zwierzę cicho warknęło, możliwe, że gadka boga chaosu mu się nie spodobała, jednak tu akurat nie miał co się kłócić (napisane, jakby mógł). Ale chyba mimo wszystko wziął sobie do serca przynajmniej część tych słów, bowiem nieco wyżej się wzbił, jak gdyby chciał zmniejszyć ryzyko zostania zauważonym. Kąciki ust Yonkiego uniosły się, w oczach pojawił się pewien błysk.
– No to lecim – rzucił.
Bishamon zmierzyła go wzrokiem, okazując zaniepokojenie. Zapewne zastanawiała się, o co mu chodziło i co zamierzał zrobić, jednocześnie obawiając się najgorszego.
– Co ty chcesz...?
Nie zdążyła dokończyć pytania, bowiem jednym gwałtownym i całkiem silnym ruchem Yonki zepchnął ją z grzbietu skrzydlatego lwa, a zaraz potem skoczył za nią. Obydwoje zaczęli spadać z dość niebezpieczną prędkością, mimo to bóg nie planował teraz użyć swych boskich zdolności. Zamiast tego ruchami rąk sprawił, by odrobinę wyprzedzić kobietę.
Bogini rozejrzała się pospiesznie, oczy błysnęły paniką. Spojrzała w górę na odlatującego lwa, który o dziwo jakoś jeszcze nie zareagował na to wszystko, tylko nadal leciał w jedynie sobie znanym kierunku. Widząc to, otworzyła szeroko oczy.
– Kuraha! – zawołała najgłośniej jak mogła.
– Nie słyszy cię – powiedział głośno Yonki.
Na te słowa Bishamon spojrzała na niego z furią.
– Coś ty narobił?! – wrzasnęła.
– Nie może tak blisko podlecieć – jęknął. – Robię to dla dobra jego, nas i naszej misji. Ale na to nie ma czasu!
Odwrócił głowę, zmierzył dzielącą ich od znajdującego się pod nimi dachu budynku odległość, która cały czas drastycznie malała. Powrócił wzrokiem na kobietę, mówiąc:
– Dobra, krótka piłka. Dwie opcje. – Pokazał dwa palce lewej ręki, po czym na nich wyliczył: – Rozwijam skrzydła, chwytam cię i zgrabnie lądujemy lub po prostu dalej spadamy.
Słysząc to, bogini się skrzywiła. No to miała wybór. Jakikolwiek on był, musiał być trudny, bowiem zdecydowanie zajęło jej trochę czasu. Może i by dłużej nad tym myślała, jednakże sytuacja, w jakiej się znaleźli nie pozwalała na to – od ziemi dzieliło ich już naprawdę niewiele.
– Skrzydła! – wrzasnęła w końcu. – Rozwijaj te skrzydła, no!
Yonki popatrzył na nią, delikatnie się skrzywił.
– Ups, za późno. – Wzruszył ramionami.
Jakże wielkie zszokowanie wskoczyło na twarz Bishamonten, gdy to usłyszała.
– JAK TO ZA PÓŹNO?! – wrzask był jeszcze głośniejszy niż wcześniej.
– Tak to!
Może gdyby się postarał to zdążyliby, jednak było to ryzykowne i Yonki doszedł do wniosku, że w takim wypadku nie opłacało się teraz rozwijać skrzydeł, łapać boginię i podejmować próby wybicia się w niebo w filmowej ostatniej chwili.
Odwrócił się jakby na bok, wyciągnął rękę jak najdalej w stronę dachu. Bishamon zaś spojrzała w górę w poszukiwaniu jej towarzysza, którego już nie mogła dostrzec... może z powodu długich włosów, którymi targał wiatr na wszystkie strony? Yonki nie rozumiał, dlaczego kobiety chciały mieć je aż tak długie. Ile się tym trzeba było zajmować? Suszenie to chyba zabierało z dwie godziny, nie wspominając o czesaniu.
Tap.
Udało mu się dotknąć podłoża i na tyle szybko użyć mocy chaosu, że nie zdążyła się z nim jeszcze spotkać reszta jego ciała ani tym bardziej ciało kobiety. Gdy to już nastąpiło mniej jak sekundę później, sporej wielkości obszar dachu pod nimi wygiął się niczym wielka poduszka, pochłaniając ich wręcz, a po chwili znacznie delikatniej wypchał na sam wierzch. Jeszcze przez moment się gibał, aż ostatecznie wyrównał się i powrócił do stanu niezmienionego, znowu stając się twardą powierzchnią.
Yonki jakiś czas leżał nieruchomo, aż wreszcie podniósł się do pozycji siedzącej. Złapał prawą ręką za bolący lewy nadgarstek, powstrzymując skrzywienie zaczął go masować. Mimo pierwszym jego myślom nie wyszło tak idealnie. Zadziałał naprawdę szybko, szybciej niż ktokolwiek by przypuszczał, ale i tak za wolno, co skończyło się złamaniem ręki w nadgarstku (a przynajmniej tak podejrzewał z uwagi na towarzyszący ból). Aish, mogło pójść lepiej! Chyba będę musiał to jeszcze ćwiczyć.
No ale dobra, uleczy się. Co prawda, dopiero po pewnym czasie, ponieważ wbrew pozorom sporo mocy użył na całkowitą amortyzację upadku... Ale się uleczy. Tylko trochę pocierpi.
Naciągnął mocniej rękaw bluzy, by zakryć przegub i przy okazji pół dłoni. Chwilę później, podparłszy się zdrową ręką, wstał i otrzepał ubranie z brudu. Odwrócił się na pięcie, spojrzał na wciąż siedzącą na ziemi Bishamon, która w oszołomieniu spoglądała w tylko sobie znanym kierunku. Zmierzył ją wzrokiem, unosząc nieco brwi.
– To twoja pierwsza przygoda ze mną, więc przygotuj się, bo niejedna rzecz jeszcze cię zaszokuje – oznajmił. – To tylko rozgrzewka, taka przystawka przed zupą... czy pierwszym daniem, zależy, o jakiej kulturze mowa. – Delikatnie wzruszył ramionami, chowając ręce do kieszeni bomberki.
Dobra, teraz tylko zejść na sam dół, przejść kilka budynków dalej, okazać straży na tylnym wejściu symbole i będziemy w środku. Dobrze, że mieli je w widocznych miejscach. W organizacji ceniono każdego, kto nosił symbol Czarnego Kręgu właśnie gdzieś na wierzchu. Szczerze mówiąc, Yonki nie wybrał policzka tylko dlatego, by zrobić Bishamon rekompensatę. Jeśli członkowie go takiego zobaczą, z pewnością okażą mu szacunek.
– No, idziemy? – zwrócił się do bogini. – Ponoć nie możemy marnować czasu.

Bishamon?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz