czwartek, 9 lipca 2020

Jakurai DO Lorelei'a

<Poprzednie opowiadanie>
Lorelei doprawdy był lekkomyślny, nie spodziewałem się że będzie gotowy wsadzić dłoń w płomień, domyślałem się, że wielu rzeczy i zjawisk nie widział przez życie w oceanie, ale nie sądziłem że aż tak. Nie zraziło mnie to, nadzwyczaj cieszyłem się, że ze mną zostanie. Nawet jeśli oznaczało to dużo trudu oraz komplikacji, to chciałem się podjąć tego wyzwania.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy chłopak pozwolił na opatrzenie ręki, poszło mi to sprawnie i szybko, nie raz zdarzało mi się takie rany widzieć, więc nie było to dla mnie nic nowego. Dopiero lekki gest syrena wprawił mnie w prawdziwe osłupienie, zdawał się zrobić to tak jakby to było dla niego naturalne, w pewnym momencie gest ten sprawiał wrażenie krótkiej iluzji, wytworu wyobraźni. Potrzebowałem dłuższej chwili żeby wrócić myślami na ziemię, a dokładniej impulsu, którym okazało się być zawołanie Lorelei'a. Potrząsnąłem z lekka głową i ubrałem buty i płaszcz po czym dołączyłem do czekającego już na mnie chłopaka.
Spacer był przyjemny, słońce nie dawało się nazbyt we znaki, co mnie w sumie cieszyło. Nie przeszkadzała mi żadna pogoda, jednak nie byłem zwolennikiem upałów. Zresztą jakby było za ciepło, dla Lorelei'a to też nie byłby dobry czas na spacer. Przywykłem do miejskiej temperatury i tutejszego życia, dla kogoś kto żył cały czas w oceanie mogłoby to okazać się opłakane w skutkach. Nie mógłbym na to pozwolić, a niedługo możliwe że zacznie się sezon na wyższą temperaturę. Najwyżej większość czasu będziemy spędzać nad wodą, nie będzie to problem zatrzymać się w jakimś kurorcie albo znaleźć dom do wynajęcia na plaży. Z mojego rozmyślania nad rozwiązaniem i wynajęciem, ewentualnie kupnem, domu wyrwał mnie ponownie syren, który przestał się o mnie opierać i zaczął rozglądać się na wszystkie strony. Wyglądał jak w siódmym niebie, ze szczęściem i dziecięcą ciekawością zdawał się wszystkiemu przyglądać, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Wpatrywałem się w niego z uśmiechem, sam zapominając niemal gdzie się znajdujemy, na ziemię jednak zszedłem omal za późno, kiedy Lorelei wybiegł na ulicę, prosto pod samochód. Prawdopodobnie gdyby nie jakiś odruch i instynkt samozachowawczy spóźnił bym się z wciągnięciem go na chodnik, jako że mój umysł zarejestrował wszystko dopiero gdy niższy odezwał się i podniósł głowę.
Szczęście?! Jeśli to faktycznie było szczęście to powinien grać na loteriach. Nie pozwoliłem mu już resztę drogi szaleć, już wiedziałem że ciężko będzie mi go upilnować. Był niemal jak ptak dodo, który nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia, które wokół się wszędzie znajdowało. Zacząłem się zastanawiać czy on w ogóle posiadał instynkt samozachowawczy lub intuicję, ona powinna podpowiadać żeby nie pchać rąk w ogień ani siebie pod samochód. Jak widać u niego nie działało to najlepiej, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio, miałem tylko nadzieję że nie umrę przy nim na zawał, kiedy będzie tak cały czas robił sobie krzywdę. Jako lekarz przywykłem do zajmowania się poszkodowanymi, ale nie zdarzyło mi się jeszcze nigdy mieć pacjenta, z którym bym mieszkał. Tutaj chyba zaczęły wchodzić inne priorytety, zmieniało się podejście.
Weszliśmy w końcu do sklepu, w którym Lorelei zaczął znowu szaleć, pozwoliłem mu na to, jako że nie sądziłem aby tutaj mógł sobie zrobić tragiczną krzywdę. Chyba że by wypił jakieś chemikalia, ale sądziłem, że były wystarczająco zabezpieczone przed dziećmi. Zbagatelizowałem jednak jego możliwości, zorientowałem się o tym kiedy przybiegł do mnie po kilkunastu minutach niemal zapłakany. W pierwszej chwili ciężko było mi się zorientować o co chodziło, po chwili zobaczyłem wkurzonego sześciolatka, który przybiegł tutaj za syrenem. Podszedł do nas z poważną miną.
— Powie mi któryś z was o co chodzi? — Spytałem doprawdy zdziwiony zaistniałą sytuacją. Nie puściłem jednak Lorelei'a, który wyraźnie dramatyzował, mówiąc że chłopiec go zabije.
— Ta torebka należy do mojej babci, a on ją ukradł. — Powiedział młody wskazując na trzymany przez syrena przedmiot.
Dopiero teraz zorientowałem się, że faktycznie Lorelei trzymał torebkę, na co westchnąłem ciężko i z niedowierzaniem.
— Lorelei, oddaj proszę tę torebkę. — Zagaiłem spoglądając na syrena, który nie wydawał się być chętny do spełnienia tej prośby.
— Ale przecież wszystko co jest w sklepie jest do wzięcia! Więc ja chce tę torebkę. — Odparł oburzony. 
— Tak to nie działa. — Powiedziałem spokojnie. — Rzeczy klientów nie są do kupienia ani wzięcia, tylko towar, który znajduje się na półkach. — Wyjaśniłem. — To tak gdyby ktoś chciał twój płaszcz, bo przecież jest w sklepie, więc jest do kupienia. — Dodałem, sądziłem że takie porównanie przekona go bardziej, niż próba tłumaczenia, że nie dosłownie wszystko jest w sklepie do kupienia.
Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony, może z lekka oszołomiony, wyraźnie rozumiejąc aluzję. Oddał mi niechętnie torebkę, z miną oburzonego dziecka i smętnymi ruchami. Wpakowałem go do wózka sklepowego, przez co wywołałem u niego śmiech.
— Chodźmy, trzeba oddać tę torebkę. Jeśli taką chcesz to Ci gdzieś kupię, trzeba tylko zapytać skąd tamta kobieta ją ma. — Powiedziałem, ruszając za dzieckiem, które postanowiło nas zaprowadzić bez słowa do swojej babci.
Gdy szliśmy alejkami pakowałem niektóre rzeczy po drodze, a wszystkie łapał Lorelei, przy każdej zadając to samo pytanie „A co to?”. Widać spodobało mu się siedzenie w koszyku, bo nie marudził nawet zbytnio na to. Po kilku minutach dotarliśmy wreszcie do kobiety, od której syren wziął torebkę.
— Babciu! Dogoniłem złodzieja! — Zawołał chłopiec podbiegając do starszej kobiety, która spojrzała na nas lekko zdziwiona.
— Dzień dobry, bardzo przepraszam za kłopot i tę torebkę. — Powiedziałem do babci chłopaka, oddając jej torebkę. Lorelei był widocznie niepocieszony tym widokiem.
Jeszcze przez chwilę porozmawiałem z kobietą, tłumacząc jej po krótce sytuację, i że Lorelei nie miał na celu kradzieży tej torebki, udało mi się nawet dowiedzieć gdzie ją zakupiła. Okazała się być na tyle miła, że odwołała ochronę, twierdząc że to było nieporozumienie. Pożegnaliśmy się, po czym zabrałem syrena na dalsze zakupy.
— Jak wrócimy do domu to kupimy taką samą torebkę. — Powiedziałem z lekkim uśmiechem. — Ale musisz pamiętać, że rzeczy należące do kogoś nie są na sprzedaż dopóki ta osoba tego nie stwierdzi. — Dodałem spokojnym tonem. — Okey? — W odpowiedzi Lora pokiwał głową, zaznaczając tym że rozumie. Humor mu się chyba trochę poprawił na wieść o tym, że dostanie taką torebkę. — Chyba wszystko mamy, więc możemy wracać.
— A wózek możemy wziąć ze sobą?? — Zapytał entuzjastycznie.
— Niestety nie, a ty musisz wysiąść, bo jedziemy już do kasy. — Odparłem, obserwując jego diametralną zmianę humoru.
Niechętnie wyszedł z wózka, ponadto ociągał się jak tylko mógł, koniec końców dotarliśmy do kasy.

Lorelei? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz