wtorek, 28 kwietnia 2020

„„Gdy raz, na początku trafi się do jakiejś szufladki, rzadko znajdzie się sposób, żeby wspiąć się wyżej.”

Powitajmy zmiennokształtnego siedemnastolatka, Aarda Voll!


Lorelei DO Jakurai'a

<Poprzednie opowiadanie>
Słysząc prośbę, od razu się rozpromieniłem. Nie codziennie dają ci szansę, aby opowiedzieć swoją autobiografię na głos.
- Dobrze to wszystko zaczęło się w dniu mych narodzin. - to stwierdzenie wywołało krótką reakcję łańcuchową, a właściwie spowodowało, że mężczyzna się odwrócił, posyłając mi zdziwione spojrzenie. Na to odpowiedziałem jedynie szerokim uśmiechem.
- Kontynuuj, co tam robisz, wiem, co robię i sobie poopowiadam. - oznajmiłem radośnie. - To gdzie ja skończyłem? Ach tak na saaaaaamiutkim początku! Więc powrócimy teraz do mej jakże intrygującej historii. Cóż dzień moich narodzin nie był zbyt... Wesoły. Huh, sądzisz, że powinienem wejść w detal, o tym, jak ryby przychodzą na świat? Bo mógłbym... Z własnego doświadczenia. - W sumie nawet nie oczekując odpowiedzi, przeszedłem do rzeczy. - ogólnie to syreny tak samo, jak ryby są raczej jajorodne, ale jakby się oprzeć mogą też normalnie urodzić na lądzie tak jak ludzie, lecz to nie jest moja historia.

Bishamonten DO Yonkiego

<Poprzednie opowiadanie>
Nie mogłam uwierzyć w to co się działo, kolejne wydarzenia leciały niezależnie ode mnie, a mój umysł wypełniała coraz to większą złość. Miałam ochotę zabić Boga chaosu bardoz boleśnie, aby zapamiętał że ze mną się nie zadziera. Uczestniczyłam w wydarzeniach na które kompletnie nie miałam wpływu, obserwowałam je ale całość przepływała mi przez palce, przez co nie mogłam nawet zatrzymać wydarzeń. Zanim się obejrzałam staliśmy w ślepym zaułku. Wkurzyona niemiłosiernie miałam ochotę zabić Boga tu i teraz po czym czym prędzej stąd zniknąć i wrócić do swojego normalnego życia. Rzadko bywałam wśród ludzi, więc doprawdy ten symbol na mojej dłoni nie byłby takim utrapieniem, ale nie mogę pozwolić aby moi zleceniodawcy to odkryli, mogłabym mieć duże problemy, a wolałabym je uniknąć w tym jedynym aspekcie życia jakim była moja praca. Już wystarczająco miałam kontaktu z chaosem i problemami, większych nie było mi w pracy potrzeba. Westchnęłam męczeńsko słysząc słowa Yonkiego, musiałam przyznać mu rację, że dobrze by było się stąd ulotnić. Ale wpierw musiałam odzyskać broń. Pojawiła się w moich rękach na powrót, po czym złapałam ją pewnie w dłonie, żeby po chwili wróciła do swojego poprzedniego stanu, ba, co więcej jeszcze lepiej naostrzona. Zniknęła jednak po chwili, była za ciężka i za duża aby z nią podróżować. Zagwizdałam przez palce, po czym w ciągu kilku sekund nad nami pojawił się ogromny cień Kurahy. Równie co szybko się pojawił tak samo wylądował, dzięki czemu swobodnie mogłam na niego wsiąść.
- Gdybyś nie wzbudził mojego zainteresowania zostawiła bym Cię tutaj w cholerę. - mruknęłam przymykając oczy, po chwili jednak uśmiechnęłam się i spojrzałam w oczy boga z lekką iskrą. - Masz szczęście, że nie umiem odzwyczaić się już od chaosu. - dodałam kiwając lekko głową w swoją stronę, dając znak Yonkiemu aby wsiadł na lwa. Zrobił to z lekka niepewnie, aczkolwiek po chwili usadowił się za mną na stworzeniu, które wydało zaledwie krótki pomruk niezadowolenia po czym spokojnie wzbił się w powietrze.
- Co mam rozumieć przez twoje słowa? - spytał, po dłuższej analizie wypowiedzianego przeze mnie zdania.
Wzruszyłam zaledwie ramionami, będąc pewna ze i tak nie mogłabym mu tego wyjaśnić. Chociaż wprawdzie Yonkiemu na pewno spodobała by się moja praca i domyślam się że idealnie by sobie w niej poradził.
Po kilkunastu minutach lotu wylądowaliśmy wreszcie, niedaleko granic zamkniętego miasta, tutaj nikt się nie zapuszcza, więc powinniśmy być bezpieczni. W końcu musieliśmy uciekać... Z westchnieniem zeszłam z grzbietu lwa głaszcząc go przy tym lekko po głowie. Przecież musiało być jakieś wyjście, to było nie możliwe, że tak łatwo dałam się podejść! Miałam sobie to za złe, że pozwoliłam Bogu Chaosu tak bezceremonialnie mnie wciągnąć w to wszystko. Pozwoliłam sobie na chwile stracić czujność i skończyłam z symbolem organizacji przestępczej na dłoni.
- Nie mam za dużo czasu, jak wezwą mnie do pracy niezwłocznie muszę się do niej udać, kilka dni nam wystarczy na tę akcję? - spytałam poważnym tonem. Byłam gotowa nawet zostawić go w środku pola walki jeśli będę musiała udać się do pracy, to kwestia pierwszorzędna, chociaż na pewno nie chciałabym go zostawiać na lodzie. Nawet jeśli wciągnął mnie w to wszystko wbrew mojej woli.
- Oczywiście! - zawołał z uśmiechem, aczkolwiek nie wierzyłam mu na słowo, zresztą jak każdemu. Jednak jeśli to się zbytnio przedłuży to Yonki będzie musiał ponieść tego konsekwencje. - Gdzie tak w ogóle jesteśmy? - spytał przyglądając mi się uważnie.
- Przy granicy zamkniętego miasta, nie oddalaj się za bardzo, nie wolno nam tu w zasadzie być. Poza tym łatwo można się tutaj zgubić. - wyjaśniłam spokojnie, to, że znajdowaliśmy się obok najniebezpieczniejszego miejsca w całym Immensite nie robiło na mnie wrażenia.
- Skąd tyle wiesz? - spytał podejrzliwie, na co jedynie westchnęłam. Nie musiał znać prawdy i tak nic by do jego życia nie wniosła.
- To raczej oczywiste. Zamknięte Miasto jest nie bez powodu zamknięte i omijane szerokim łukiem.
Nagle w spojrzeniu Boga coś się zmieniło, zobaczyłam w nim iskrę zaciekawienia i fascynacji. To nic dobrego nie świadczyło
- Przejdziemy się kiedyś do zamkniętego miasta?! - spytał energicznie, kołysając się.
Spojrzałam na niego gniewnie. Co on sobie myślał?! To nie była zabawa, powrót z miasta był niemal niemożliwy. Nawet rząd nie chce tam już za bardzo nikogo wysyłać w obawie przed tym, że nie wrócą. To była strefa, którą powinno się omijać i nie myśleć nawet o tym co może znajdować się w środku, a nie park rozrywki, do którego można się przejść ot tak!
- Zapomnij. - mruknęłam jedynie. Nie miałam zamiaru mu tego wszystkiego tłumaczyć, nie był dzieckiem, więc musiał zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa, a tam jego moce mogłyby w sumie tylko przysporzyć mu kłopotu. - To nie jest plac zabaw. Wśród ludzi możemy się wydurniać, ale tego miejsca trzeba unikać jak ognia. - dodałam widząc niezadowoloną minę Boga i jego pytający wzrok. - Jaki mamy w ogóle plan? Będziemy latać z tymi znaczkami licząc, że ktoś nas zgarnie do siedziby? - spytałam.
Jeśli nie miał planu to chyba naprawdę go zabiję, nie można działać tak lekkomyślnie i pochopnie! Wejście między szeregi organizacji przestępczej to może być dla nas jako Bogów zabawa, ale nie mogę pozwolić na straty w ludziach. Doskonale wiem jak działają takie organizacje, więc musimy sami działać ostrożnie. Chociaż sama przyzwyczajona raczej do walki od razu, mogę mieć problem z opanowaniem się. W sumie omal nie poderżnęłam gardła swojemu pobratymcu. Westchnęłam lekko, nie mogę pozwolić sobie na utratę zimnej krwi. Nie jestem w pracy aby móc sobie pozwolić zaszaleć, chociaż wśród ludzi dawno tego nie robiłam i z przyjemnością bym do tego wróciła. Lekkie zamieszanie chyba jeszcze nikomu nie zaszkodziło?

Yonki? Wybacz, że tak długo musiałaś czekać.

sobota, 18 kwietnia 2020

„Hahahahahahahahaha... ale nudy.”

Powitajmy nową kobietę na blogu, Demona, Yvette Halldess!


„„Och, nadawcy ciemniej hańby, nie budźcie mnie ponownie.”

Powitajmy Boga Czasu, Śmierci i Kosmosu, Arahabakiego!


Od Marietty

-Jeśli teraz nas opuścisz, nie masz po co wracać. Rozumiesz?!-Zagroził. Zawsze grozi, a gówno z tego jest. Ich grupka zdecydowanie nie jest dla mnie, nie potrafią utrzymać się w ukryciu, a ja tego potrzebuję. Oni chcą by inni wiedzieli gdzie są, ale ja niekoniecznie.
-Odchodzę i nic Ci do tego Ethan-stanowczo powiedziałam i poprawiłam swoją czarną skurzaną torbę. Facet podszedł do mnie i szybkim ruchem chwycił mój nadgarstek, sprawiając mi lekki ból. Spojrzałam na niego dając mu do zrozumienia, że nie podoba mi się to co robi, nie pokazując mu oczywiście tego, że dłoń boli coraz bardziej.
-Zostajesz bo ja tu rządzę-syknął na mnie i ścisnął mnie jeszcze mocniej, tym razem aż przygryzłam wargę..bolało.
-Nie jestem Twoją własnością!-ryknęłam na niego, kopnęłam go w czułe miejsce przez co myślałam, że mnie puści..ale stało się inaczej. Wkurwił się bardziej, podniósł mnie za dłoń i spojrzał mi prosto w oczy, czułam że moje zmieniają kolor, ponieważ jestem słabsza.
-Oczywiście, że jesteś, tak jak tu wszyscy-szepnął mi do ucha, przy czym przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze.
-Nie..jestem !-moja wściekłość spowodowała, że zaczęłam się przemieniać w wilkołaka. Facet od razu mnie puścił, nie wiedział czym jestem, nie znał mnie. Zaczęłam na niego warczeć, ten stał niewzruszony, machnął dłonią w moją stronę i wszyscy się na mnie rzucili. Kilku udało mi się z łatwością pokonać, jednak niektórzy z nich powbijali we mnie swoje ostrza. Traciłam dużo krwi, co za tym idzie robiłam się słabsza.. Odepchnęłam łapami większość, chwyciłam swoją torbę w zęby i zdołałam uciec z obozu. Byłam dużo szybsza niż oni. Jednak zdawałam sobie sprawę, że moja przemiana w człowieka jest coraz bliżej. Musiałam coś znaleźć..nie mogę przecież latać nago.
   Schowana w samotnym domku mogłam na spokojnie ubrać się i odpocząć, szczęście iż miałam ubrania w torbie, dziękowałam sobie że o tym pomyślałam. Szperając w swojej torbie zauważyłam, że zgubiłam u nich jeden z moich sztyletów..cholera. Będę musiała stworzyć sobie nowy, no nic. Rozpuściłam swoje włosy z luźnego koka i postanowiłam, że zostanę tu jeszcze trochę. Dom wyglądał jakby był pusty już od dłuższego czasu, nie wyczuwałam bowiem, żadnego zapachu. Skorzystałam więc z tego i położyłam się na wielkim łożu, chciałam tylko poleżeć i zregenerować siły, jednak wyszło jak wyszło i po prostu zasnęłam.
   Obudziły mnie hałasy przy chatce. Od razu się podniosłam z łóżka i zebrałam swoje rzeczy. Rozejrzałam się po domu, czego niestety nie zrobiłam wcześniej, teraz się za to karcę. Nie było innego wyjścia niż drzwi, którymi weszłam. Okna były zatrzaśnięte..nie dało się ich otworzyć.
Usłyszałam otwieranie drzwi, momentalnie się schowałam. Moim jedynym wyjściem było teraz czekać na to, aż będzie ta osoba na tyle zajęta by nie zauważyła, że wychodzę z jej domu.
  Po upewnieniu się, że facet nie zobaczy mojego wyjścia, zaczęłam się skradać do wyjścia. Już prawie zamknęłam za sobą drzwi kiedy nagle te z wielką mocą się otworzyły, a w nich stał ten mężczyzna. Jedyne co teraz mogłam i co mi przyszło do głowy to ucieczka, zaczęłam biec byle by jaknajdalej od niego, ale byłam zbyt słaba po ostatnim biegu. Zdołał mnie dogonić i tym razem on chwycił mój nadgarstek. Jednak nie widziałam u niego złości, bardziej patrzył na mnie z ciekawością i pytaniem co ja tu właściwie wyczyniam.
Ktoś?

„„Zaufaj swojemu instynktowi, i osądzaj według tego, co powie serce. Serce nie zdradza.”

Powitajmy nową kobietę, hybryde Demona, Anioła i Wilkokrwistego! Mariette Leile La Rose!


piątek, 17 kwietnia 2020

Zakończenie eventu Wielkanocnego!

Witam was bardzo serdecznie, post ten pojawia się ponieważ zakończyliśmy event Wielkanocny!
Dziękuję bardzo wszystkim, którzy wzięli w nim udział, zarówno w prostej jak i trudnej drodze. A w szczególności dwóch autorów (i dwie postacie) które jako jedyne ukończyły obie drogi. Udało im obojgu się zebrać wszystko zarówno w labiryncie jak i symbole z bloga. Tymi osobami są Yonki & Dagon (keiem & kolorowa chmurka) i należy się za to wyróżnienie. Dziękuję również wszystkim innym którzy wzięli udział w tym evencie. Prostą drogę przeszli:
Agatha (Kath)
Nathaniel (Arry)
Lamelle (Kolorowa chmurka)
Yonki (keiem)
Dziękuję także wszystkim innym, którzy zapisali się do eventu i brali w nim udział, aczkolwiek nie skończyli go przed ostatecznym terminem.

Mam nadzieję że event się wam podobał i weźmiecie udział w następnych, które potrwają trochę dłużej niż ten Wielkanocny, cały czas aktualne są opisy miast, więc serdecznie zapraszam!

~Liviaj

Luminare DO Dagona

   Po tym jak dowiedziałam się o planach mojego zmarłego już ojca, siedziałam na łóżku i nie wiedziałam co ze sobą teraz zrobić. Znaczy wiedziałam.. miałam zasiaść na tronie Północnego Królestwa, ale żeby to było jeszcze takie łatwe jak można sądzić. Zostałam do tego przygotowana, całe moje życie było przygotowaniem do tego, ale nie sądziłam, że to na prawdę się stanie.. i to tak szybko. Przez moje myśli przebrnęły słowa mego nieżyjącego brata "Dasz radę, bo inaczej ja nie nazywam się Magnus", zawsze tak powtarzał, co było miłe, miał na imie Magnus, także zawsze we mnie wierzył.
Spakowałam do podróżnego plecaka potrzebne rzeczy, czyli dokumenty które mi się przydadzą, oraz prowiant na dość długą podróż. Królestwo już wie o moim przybyciu, więc jak najszybciej powinnam się tam wybrać.
~Lumina pamiętaj by naładować się przed wyjściem- powiedziała moja wierna towarzyszka Asma. Zanim ugasiłam ogień w kominku, włożyłam ręce w ogień i pochłonęłam go. Indominus miała racje, czeka mnie dość długa droga i to w zimnych warunkach niestety. Ojciec dobrze się postarał by Łowcy nas nie znaleźli, w mroźnych terenach nie szukaliby nas.
-Chodźmy więc-zawołałam. Wyszłyśmy z chatki, zakluczyłam ją i zabezpieczyłam, po czym weszłam na grzbiet Asme. Ruszyłyśmy.
   Było mi trudno, ale musiałam trwać i regulować swój ogień tak by starczyło go jaknajdłużej. Czasami gdy były na to warunki zatrzymywałyśmy się i tworzyłyśmy ognisko ze znalezisk na drodze byle by naładować baterie. Podróż mijała nam dobrze póki nie zaczęło padać, śnieg nawet nie miał jak tknąć mej skóry, bo szybko roztapiał się w powietrzu przy mnie. Martwić się zaczęłam dopiero gdy już przez większość drogi nie mogłyśmy się zatrzymać bo nie było jak zorganizować ogniska, a śnieg tykał już mojej skóry.
    Kolejna godzina na mrozie nie czyniła mnie silniejszej, wręcz przeciwnie, byłam już tak słaba, że Asma musiała pilnować bym nie spadła z jej grzbietu.
~musimy się gdzieś zatrzymać.. inaczej zamarzniesz-rzekła indominus. Jednak ja odrzuciłam jej myśl na bok, nie było gdzie i po co. I tak nie rozpalę niczego, a mokre samo się nie rozpali.
-Idziemy dalej-stanowczo postanowiłam. Posłuchała niechętnie, słyszałam jej niezadowolone pomruki. Moje oczy robiły się coraz cięższe, w końcu nie widziałam już niczego.
   ~Wstań, obudź się, proszę !-obudziły mnie krzyki mojej towarzyszki, ale nie otwarłam oczu, czułam jednak źródła ciepła..Asma i ktoś tu był, a ja już nie byłam na śniegu, byłam w pomieszczeniu. Powoli otworzyłam oczy, byłam zakryta kocem, przy mnie leżała Asma, a dalej ktoś stał i patrzył na mnie.. Był wysoki..mężczyzna.. Kiedy zobaczył, że się ocknęłam podszedł do mnie. Ledwo trzymałam oczy otwarte, nie było tu ognia, nie mogłam się naładować.
-Ogień..jestem..ogniokrwistą-wyszeptałam tylko. Wiedziałam, że właśnie zdradziłam nieznajomemu czym jestem, ale musiałam.

Dagon?

„Najpierw ignorują wszelkie ostrzeżenia, a zaraz zarzucają winę za ugryzienia.”

Powitajmy zmiennokształtną, kolejną postać należącą do płci pięknej, Valerie Nonori!!



„Możesz być nawet samym królem świata, a ja i tak zrobię to tak jak będę uważała za słuszne.”

Powitajmy pierwszą ogniokrwistą, królową Północnego Królestwa!!! Luminare Versotto!!


czwartek, 16 kwietnia 2020

Agatha DO Nathaniela

Odwróciwszy wzrok od mężczyzny zakonnica spojrzała na okno znajdujące się po jej prawej stronie. Przez dłuższą chwilę skupiła uwagę na kwiecistych krzewach, których kolory kwiatów były jedną wielką mieszanką barw. Mogło wydawać się to dziwne, w końcu spoglądała w inną stronę, ale przez cały czas czuła na sobie wzrok nieznajomego księdza. W momencie, gdy na nowo po zaledwie minucie przeniosła na niego spojrzenie zauważyła stojącego za nim starszego księdza, blondyn jednak nie wyglądał jakby jeszcze nie zdał sobie sprawy z jego obecności. Dla zachowania pozorów pozdrowiła staruszka, który po chwili uderzył młodszego księdza. Słysząc o tym, że jej sąsiad z ławy nie był na ostatnim ze spotkań, dodatkowo sam biskup mu to wypomniał, na jej twarzy pojawiło się rozbawienie. Nie chcąc podpaść duchownemu wyższej randze, w tym samym momencie czym prędzej odwróciła się próbując na nowo przyjąć niewzruszony wyraz twarzy. Jednak przysłuchując się ich dalszą wymianę słów przychodziło jej to z trudem. Ciekawe czy rzeczywiście był aż tak chory czy tylko na szybko wymyślił taką wymówkę byleby usprawiedliwić nieobecność na spotkaniu. Na całe szczęście zakonnice ominęło wypytywanie i nie musiała się tłumaczyć. Chciała dowiedzieć się od razu jak staruszek odejdzie, czy blondyn skłamał, niestety kapłan ją uprzedził, tym samym karząc przesiąść się mężczyźnie. Odprowadziła obojga wzrokiem będąc zła, że akurat jak ktoś w końcu obok niej usiadł to został wręcz przegoniony, inaczej nie mogła tego nazwać. Miałaby kompana do rozmowy, a tak to jak zwykle po wstępie i sprawdzeniu obecności od razu najzwyczajniej w świecie oparła głowę o ścianę wnęki, po zaledwie kilku minutach przysnęła znudzona ciągłym tematem remontów kościołów i potrzebnej większej ilości funduszy. Co jakiś czas wyrywana ze snu była przez podniesiony głos biskupa, jednak od razu gdy jego ton ponownie łagodniał ponownie zasypiała. Kilka razy jeszcze ta sytuacja się powtarzała, dopóki do głosu nie doszła jedna z zakonnic, tym samym pozwalając kobiecie na dłuższą drzemkę. Ta trwała nieprzerwanie do momentu, gdy została rozbudzona przez ponowne dojście do głosu kapłana oznajmiającego koniec spotkania. Przetarła zaspane oczy chcąc nie dać po sobie poznać co przez ten cały czas spotkania robiła. Przechyliła się chcąc zobaczyć czy duchowni zbierają się do wyjścia, tak jak myślała większość z nich siedziała i zaczęła dyskutować między sobą, w tym i Elżbieta. Westchnęła zirytowana, znowu będzie musiała siedzieć i czekać na zakonnicę, a ta jak zwykle nie będzie się spieszyła. Pośpiesznie przeniosła wzrok słysząc odgłos kroków, ten sam mężczyzna co się spóźnił czym prędzej skierował się do wyjścia, jak widać tylko pierwszy był gdy chodziło o wyjście. Zareagowała uśmiechem widząc to scenę, udało mu się wręcz niezauważenie wyjść, chyba poza nią nikt nie zauważył jego wyjścia. A przynajmniej biskup znowu się go nie doczepił, w tym samym czasie akurat był zajęty rozmową z innym księdzem. Przyglądając się całej tej zbieraninie w końcu kobieta na nowo wyciągnęła telefon z kieszeni, odszukując Elżbietę w kontaktach wysłała jej sms'a, którego treść mniej więcej mówiła tyle, co że zakonnica idzie się przejść i wróci sama, gdy już jej się znudzi zwiedzanie. Idąc w ślad za jej poprzednikiem również opuściła salę, jak i budynek. 
- Trochę jej zejdzie na wspominkach - uśmiechnęła się słabo wpatrując się w godzinę wyświetlaną na ekranie telefonu, którego czym prędzej schowała do kieszeni i zaczęła się rozglądać na około zastanawiając się gdzie będzie mogła spędzić resztę dnia
Monopolowy z automatami do gier od razu odpadał, jeszcze tego brakowało żeby ktoś zobaczył siostrę zakonną uprawiającą hazard. Badając pozostałe otoczenia znajdujące się wokół budynku spotkań duchownych w końcu swój wzrok zatrzymała na pobliskim parku oddalonym o niecałe może dziesięć minut. Tyle jej by to zajęło, gdyby nie wstąpiła po drodze do sklepu, w którym kupiła sok i paczkę precli do domu. No chyba, że zje jej podczas posiedzenia w parku. W końcu droga z asfaltowej zamieniła się w żwirową, tym samym dając do zrozumienia, że idzie się już jedną z alejek obok której rosły klomby barwinka i funki. Chwilę wędrowała między alejkami, aż w końcu znalazła jedną z wolnych ławek przy jeziorze. 
- Czy ty go widziałaś? - gdy przymierzała się do otwarcia paczki precli do jej uszu dotarł wręcz piskliwy pisk jednej z młodych dziewczyn, które akurat przechodziły obok niej
Towarzyszka rozanielonej dziewczyny nie podzielała jej entuzjazmu, wręcz na jej twarzy gościło zniesmaczenie. 
- Ja wiem, że lubisz starszych... ale to był ksiądz! Miał koloratkę no i sutannę, to chyba ci nie umknęło! Serio jesteś dziwna. Jakbyś nie mogła poszukać kogoś w swoim wieku... - westchnęła dziewczyna, w tym samym momencie przeniosła wzrok na zakonnice, która przyglądała się tej dwójce i przysłuchiwała się z zaciekawieniem ich rozmowie, aż żałowała że tylko tyle udało jej się usłyszeć - Chyba mieli jakieś spotkanie... - dodała ściszonym głosem, po czym pozdrowiła Agathe
Momentalnie do głowy blondynki wpadł pomysł, aby sprawdzić cóż to za ksiądz sprawił, że nastolatki do niego wzdychają, a raczej jedna z nich. Czyżby...nie, to na pewno nie był jej niedoszły towarzysz rozmów, w końcu gdy opuszczał salę wyglądał raczej jakby chciał czym prędzej wrócić do domu, a nie udać się na spacer. A może jednak? Ciekawość sprawdzenia tego, kim był ów osobnik na tyle zwyciężyła, że kobieta czym prędzej ruszyła w kierunku, z której przyszły dziewczyny. Nie musiała iść zbyt długo, bo już z daleka zauważyła rzeczywiście siedzącego księdza na jednej z ławeczek pochylonego w przód i coś piszącego w notesie. 
- Poważnie... - rzuciła rozbawiona wpatrując się w jasnowłosego księdza, który ani na chwilę nie oderwał się od swojego zajęcia
Wykorzystując to podeszła do niego od tyłu, zaglądając przez ramię w myślach przeczytała to co zapisywał, by po chwili wypowiedzieć dwa ostatni słowa na głos tym samym odrywając mężczyznę od ciągłego pisania. Jego zaskoczona mina na widok zakonnicy była bezcenna, najwidoczniej zarówno jak i on jak i ona nie spodziewał się zobaczyć tu siebie nawzajem, w przypadku Agathy tak było zaledwie jeszcze kilka minut temu.
- Spokojnie, nie śledzę cię - powiedziała pośpiesznie jakby obawiając się, że zaraz mężczyzna może coś takiego pomyśleć - Po prostu byłam ciekawa o kim rozmawiały tamte dziewczyny... - urwała, skoro tak zajęty był notowaniem, to pewnie nawet nie zauważył ich i do końca nie rozumiał jej słów. Miała ochotę jeszcze powiedzieć o tym, że stał się obiektem westchnień jakieś małolaty, jednak po chwili namysłu zrezygnowała z tego pomysłu - Dlaczego ksiądz tak pośpiesznie wyszedł ze spotkania? Biskup może, źle to odebrać i znowu się do księdza doczepi przy następnym spotkaniu - mimo, że miało to zabrzmieć jako przestroga, żeby mężczyzna uważał i już nie podpadał staruszkowi, to powiedziała to ze śmiechem w głosie 
Im dłużej tak mu się przyglądała poniekąd zaczynała rozumieć zachowanie tamtej dziewczyny. Faktycznie było w nieznajomym coś intrygującego. Mogła otwarcie oznajmić światu, że była jedna rzecz która podobała się jej w księdzu. A były to oczy, a właściwie ich kolor który kontrastował z kolorem jego blond włosów. Wpatrywała się, a wręcz gapiła prosto w jego czekoladowe tęczówki, w których wręcz się zatraciła w ułamku sekundy. Zarówno jak szybko została zahipnotyzowana, tak też szybko wróciła do normalności odwracając głowę nieco w drugą stronę, by zakonnik nie czuł się zbytnio osaczony przez nią. W końcu jeśli ktoś patrzy ci w oczy przez dłuższy czas można sobie pomyśleć tylko dwie rzecz, albo ta osoba chce cię zabić albo chce iść z tobą do łóżka. 

Nathaniel?

wtorek, 14 kwietnia 2020

Jakurai DO Loreleia

Zaczytałem się dość mocno i nawet nie zauważyłem jak szybko uciekł mi czas, nim się obejrzałem minęło pół godziny. Zdążyłem w tym czasie dowiedzieć się która choroba wywołuje takie objawy i jak ją leczyć, więc nie powinienem mieć teraz problemu z wyleczeniem syreny. Wstałem z kanapy z zamiarem pójścia nadania sobie soku, kiedy usłyszałem jakiś hałas z góry. Początkowo myślałem że mi się wydaje, ale na krótko po nim usłyszałem kolejne hałasy, jakby kolejno coś spadało. Oczywiście czym prędzej wszedłem na górę gdzie cała podłoga była zalana. Otworzyłem drzwi do łazienki, gdzie woda sięgała mi już po kostki, a kran w pustej wannie był odkręcony. Zakręciłem go szybko i wyszedłem z pomieszczenia. Zalaną łazienką zajmę się później. Musiałem w końcu sprawdzić gdzie jest mój gość i czy nie zrobił sobie krzywdy. Nie trudno było go znaleźć jako że zostawiał za sobą mokre ślady od wody. Wyszedłem do sypialni, do której drzwi były lekko uchylone. Wszystkie kartony były porozwalane mój wzrok i uwaga skupiły się jednak na wystającej spod łóżka płetwie. Podszedłem powoli do syrena i delikatnie łapiąc za ogon wyciągnąłem go spod łóżka. Szybko również puściłem płetwę i poczekałem aż spojrzy na mnie. Chwilę trwało zanim się odezwał.
- H-hejkaaaa? - wydukał entuzjastycznie z uśmiechem. - Chyba się zgubiłem...
Spojrzałem na niego spokojnie i lekko westchnąłem. Kucnąłem przy syrenie i pociągnąłem delikatnie za rękę aby usiadł.
- Nic Ci się nie stało? - spytałem, pomimo ogólnemu przyjrzeniu się pacjentowi i nie zauważeniu nowych obrażeń. Syren widocznie był zdziwiony moim pytaniem więc pokręcił zaledwie głową, spodlądając na mnie niepewnie. Cieszył mnie fakt, że nic mu się nie stało pomijając nawet stan moich biednych książek, które prawdopodobnie całe przemokną. - Nie powinieneś wychodzić z wanny. - stwierdziłem z lekkim uśmiechem. Cóż, na razie na pewno tam nie wróci, bo muszę to ogarnąć. Zastanawiało mnie jak mogłem nie zauważyć, że łazienka jest zalana, i prawdopodobnie pokój pod nią też.. - Zjadłeś śniadanie chociaż, które było przygotowane? - spytałem, gdy mi się o tym przypomniało, jeśli nic nie zje nie będę mógł mu podać żadnych leków. Syren jednak spojrzał na mnie tak, że wiedziałem że nie ma pojęcia o czym mówię.
- Śniaaaadanie? - spytał bardziej ożywiony. - Niee widziałem go nigdzie, ale chętnie je zjem. - dodał ucieszony.
Uśmiechnąłem się lekko i pokiwałem głową. Nie miałem nawet zamiaru pytać o próbę przemiany, gdyby był w stanie to na pewno nie czołgał by się przez pół domu w tej postaci. Więc bez większego zapytania o pozwolenie podniosłem syrene, która momentalnie jakby wystraszyła się i zaczęła szarpać. Szczerze początkowo zdziwiła mnie ta reakcja ale bardziej skupiłem się na tym, aby nie wypuścić syrena z rąk, co nawet mi się udało. Kucnąłem z powrotem, nie puszczając jednak mężczyzny nawet gdy omal nie dostałem płetwą w głowę.
- Hej, hej. Spokojnie. - powiedziałem spoglądając na niego. Po chwili przestał się szamotać, ale nadal spoglądał lekko spanikowanym wzrokiem. Był to wzrok zwierzęcia złapanego w klatkę, którego tętno skacze bo nie wie jak się uwolnić. Więc jego jedyną szansą jest rzucanie się i liczenie że to wystarczy. Uśmiechnąłem się lekko do syrena. - Jak masz na imię? - spytałem siadając po turecku na podłodze z jasno szarych drewnianych paneli. Oczywiście razem z trzymanym przeze mnie osobnikiem. Syren spojrzał na mnie mocno zdziwiony i niepewny, dłuższą chwilę przypatrywał mi się jakby oceniając dlaczego i po co zadałem to pytanie.
- Lorelei, Lora.. - wykrztusił wreszcie tonem, zdradzającym mieszankę strachu z niepewnością i zdziwieniem.
- Ja jestem Jakurai. - uśmiechnąłem się. - Jestem Twoim lekarzem, i nie chce zrobić Ci krzywdy, w porządku? - spytałem, patrząc w oczy syrena. - Zabiorę Cię na dół i zrobię śniadanie, co ty na to?
Lorelei widocznie długo zastanawiał się nad moją propozycją, w sumie nie dziwiło mnie to, dopiero co został porwany, więc może szukać podstępu w moich słowach. Kompletnie mnie to nie dziwiło, i tak nie reagował tak źle na moją osobę, więc widocznie faktycznie porwano go tylko dla ozdoby i nie skrzywdzono bardziej po drodze. To był jakiś pozytyw.
- Ale skąd mam wiedzieć czy na pewno jesteś lekarzem!? Może chcesz mnie otruć! - zawołał dramatycznie. - To że ładnie wyglądasz nie znaczy że jesteś dobrą osobą! - dodał, mówiąc to bardziej do siebie niż do mnie.
Zaśmiałem się lekko. Rozumiałem obawy Loreleia, aczkolwiek druga część jego wypowiedzi zdziwiła i rozbawiła mnie. Miło mi było, że tak uważał, chociaż wolałbym aby uważał mnie za dobrą osobę.
- Dyplomy będą gdzieś w tych kartonach, a gdybym chciał Cię otruć to na pewno nie brał bym Cię do kuchni aby przygotowywać jedzenie przy tobie. - zauważyłem z uśmiechem.
Mężczyzna znowu się na trochę zamyślił, ponownie analizował czy może mi zaufać. Chciałbym aby to zrobił, bo naprawdę nie miałem zamiaru go skrzywdzić. Chciałem mu pomóc i na pewno nie pozwolę aby wrócił do niewoli. W końcu co mogą mi zrobić? Jak będę chciał to pójdę na policję i będą załatwieni. Więc nie martwiłem się zbytnio o to, syren był tu bezpieczny i chciałbym aby w to uwierzył. Mimo że z reguły nie lubiłem gości, to zależało mi na tym aby Lorelei dobrze się tu czuł. To było jednocześnie irracjonalne i naiwne, bo jak tylko wyzdrowieje będę zobowiązany dostarczyć go do jego domu, ale chyba wolno mi się nacieszyć tym, że ktoś ze mną jest, dopóki jest? Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos trzemanej (nadal) przeze mnie syreny.
- Noooo doobrze, masz rację... Ale to nie znaczy, że Ci całkowicie ufam! - powiedział grożąc mi palcem.
Uśmiechnąłem się ciepło w odpowiedzi, skoro nie całkowicie... To w jakimś już stopniu tak, prawda? Ta myśl dawała mi swego rodzaju satysfakcję, bo jednak wzbudziłem w nim zaufanie, jakiekolwiek, nawet jeśli minimalne to wystarczyło mi aby się z tego cieszyć. Podniosłem się powoli z syreną na rękach, tym razem nie zaczął panikować aż tak, ale poczułem jak łapie się w obawie przed upadkiem. Wyniosłem mężczyznę z sypialni i zszedłem z nim na dół, posadziłem na białym fotelu.
- Co byś zjadł? - spytałem z uśmiechem.
Na razie kompletnie nie martwiłem się tym, aby sprawdzić czy pokój pod łazienką został bardzo zalany, chociaż wiedziałem się jest tam sypialnia, więc będę musiał coś wymyślić, bo Lorelei na pewno nie może siedzieć cały czas w wannie, jest za mała, a basen to też rozwiązanie tymczasowe. Gdy już będzie mógł przemienić się, to będzie potrzebował sypialni. W razie co będzie spał w tej na górze, mojej, a ja tutaj, w sumie to nie będzie problem. Częściej zasypiałem przy biurku lub na dywanie niż w swoim łóżku tak w sumie...
- Chciałbym... Rybę! - zawołał radośnie. - Albo nie! Naleśniki! - dodał, na co się zaśmiałem.
- W porządku, mogę przygotować Ci i to i to, ale Ty w tym czasie powiedz mi coś więcej o sobie. - poprosiłem i poszedłem do kuchni, która odgrodzona od salonu była zaledwie półścianką.

Lorelei?

sobota, 11 kwietnia 2020

Aiden DO Dusty'ego

<Poprzednie opowiadanie>
Już od samego momentu wyjścia z pokoju zaczął się mój typowy dzień w roli króla. Standardowe zajęcia, ot co nic nadzwyczajnego ale jednak z przyjemnością brałem w nich udział, zwłaszcza że towarzyszył mi Dusty. Mimo że nie mogłem z nim porozmawiać, ani zbytnio mu czegoś pokazać konkretnego, to cieszyłem się, że mogę bardziej wprowadzić go w swój świat i życie. Codzienne obowiązki i najzwyklejsze dni. Dawało mi to pewien spokój, jako że cały czas byłem przy nim, oraz satysfakcję, że mogłem pokazać mu trochę więcej z siebie. Bo i królestwo, i zamek i ta rola była częścią mojej osoby, a w ten sposób mogłem to przekazać Dusty'emu. Poranek minął zaskakująco szybko, tak samo jak obrady, na których trochę musiałem poużywać dyplomacji i porozmawiać z całym szeregiem doradców i polityków. Oczywiście poszło to sprawnie, na pewno przyjemniej i lepiej niż dnia wczorajszego, kiedy to byłem tu zaledwie duchem. Do obiadu czas minął niesamowicie szybko, więc zaraz siedziałem z rodziną przy dużym stole, po śmierci ojca to mnie przypadł zaszczyt spadania w jego miejscu, więc zgodnie z tym zająłem to konkretne miejsce. Po przybyciu całej rodziny rozpoczęto posiłek, zastanawiałem się w jaki sposób mógłbym również Dusty'ego w niego włączyć, ale jednak nie musiałem czekać długo na rozwiązanie. Pytanie mojej rodzicielki całkowicie zbiło mnie z tropu, nie mogłem uwierzyć że coś mogłoby być nie tak z zaklęciem, które rzuciłem. Zapytałem jednak o to, łapiąc uprzednio wróżka, który omal nie wpadł do zupy w geście paniki. Tym pytaniem oczywiście sam nas pogrążyłem i wydałem, co w tym momencie wydawało mi się idiotyczne. Byłem pewien swoich zdolności ale jednak musiałem zapytać. Oczywiście nie pozostało mi nic innego jak z przepraszającym wzrokiem odczarować Dusty'ego, który wzbudził nie małe zainteresowanie wśród mojego rodzeństwa. Oczywiście przedstawiłem wróżka mojej rodzinie i na odwrót, jednak wiedziałem że najlepiej jakby się stąd sprawnie ulotnić. Zaledwie moja rodzicielka nie była zdziwiona ani tak podekscytowana jak moje rodzeństwo, ona spokojnie obserwowała sytuację.
- Usiądź, proszę, Oscar. - poprosiłem spokojnie, a mój brat trochę zrezygnowany dostosował się do tego, co mnie ucieszyło. Wiedziałem doskonale jak bardzo Dusty panicznie reaguje na ludzi, więc miałem jednak nadzieję zapoznać go z rodziną w innych okolicznościach i na pewno nie wszystkich na raz. Zastanawiałem się jak mógłbym wybrnąć z tej sytuacji, aczkolwiek zanim na coś wpadłem ktoś inny postanowił mnie uratować. Do sali wszedł strażnik.
- Proszę mi wybaczyć, że zakłócam ten spokojny posiłek. - ukłonił się delikatnie, machnąłem do niego delikatnie wolną dłonią i kiwnąłem głową aby mówił dalej. - Przybył lekarz, twierdził że w trybie natychmiastowym musi się z panem zobaczyć. - zwrócił się do mnie. Uśmiechnąłem się lekko. Były dwie opcje, ale gdyby nic nie wymyślił to nie oczekiwał by natychmiastowego spotkania. - Podobno był z panem na taką ewentualność umówiony.
- Tak, tak. Byliśmy umówieni, kompletnie zapomniałem. - uśmiechnąłem się delikatnie do rodziny i wstałem od stołu. - Pozwolicie abym was opuścił i się tym zajął? - spytałem odkładając Dusty'ego na ramię. Moja matka z uśmiechem pokiwała głową na zgodę. Skłoniłem do nich lekko głowę i wyszedłem z sali wraz ze strażnikiem. - Dziękuję panu, możesz wrócić do obowiązków. - powiedziałem lekko do pracownika, ten zgodnie kiwnął głową i odszedł. Dotarłem do lekarza, który czekał na mnie w jednym z salonów w pałacu. Gdy mnie zobaczył od razu wstał z kanapy i uśmiechnął się. Chyba mieliśmy szczęście.
- Wszystko poszło zgodnie z planem, przepraszam że tak długo, ale nie byłem w stanie przyspieszyć eksperymentów. - powiedział pospiesznie. - Rozumiem, że to nie kto inny jak nasz pacjent. - uśmiechnął się i trochę uspokoił prędkość słów. W odpowiedzi lekko kiwnąłem głową.
- Co pan dla nas wymyślił? - spytałem i spojrzałem na zegar. Akurat zdążył przed następnym podaniem leków, czyli dobrze poszło i tak.
Lekarz wyjął ze swojej torby okrągłe, stalowe pudełeczko. Po otwarciu zobaczyliśmy w środku malutkie kuleczki. Naprawdę niewielkie. Czyżby zmniejszył lek do takich rozmiarów? Moje rozważania przerwał mężczyzna, jakby wiedząc nad czym myślę.
- To granulki z lekiem, ale nie do połykania. - powiedział dumnie, widać było że bardzo starał się znaleźć dla mnie rozwiązanie. - Jedna do wody do kąpieli, najlepiej codziennie. Substancja zostanie wchłonięta przez skórę i włala. - ucieszył się że swojego krótkiego wykładu i ukłonił teatralnie.
- Bardzo panu dziękuję. - powiedziałem z lekkim śmiechem i odebrałem metalowe pudełko. - Świetna robota. - przyznałem.
Chwilę jeszcze wyjaśniał działanie leku, aby potem się pożegnać z nami i przeprosić, że wpadł tu jak po ogień. Oczywiście nie przeszkadzało mi to, podziękowałem mu jeszcze raz i z uśmiechem pożegnałem. Gdy mężczyzna wyszedł, wziąłem na dłoń z powrotem Dusty'ego i postawiłem na stole, sam usiadłem przy nim.
- To teraz nie będziesz musiał się przemieniać aby wziąć leki. - powiedziałem z uśmiechem. - Miał być to prezent i niespodzianka, ale dobrze że chociaż wyciągnął nas z sali. Wybacz że tak wyszło. - dodałem.

Dusty? Wybacz że tak długo czekałaś.

Lionel DO Chloe

Nigdy z chęcią nie angażował się w cokolwiek, a przede wszystkim, gdy miało to związek z jego pracą. Musiał przyznać, że polubił swoją kolejną posadę, ale nauczanie młodzieży to jedno, a organizowanie im czasu oraz pilnowanie to drugie, którego nie cierpiał. Nie brał wychowawstwa, nie interesowały go szkolne wydarzenia. Nie przygotowywał z dziećmi żadnych apeli, a dyżury na korytarzach do tej pory są najgorszą rzeczą, jaka go spotkała, jak również pilnowanie porządku na stołówce podczas przerw obiadowych. Rzadko bywa na spotkaniach czy wywiadówkach. Wszystko to było do przeżycia. Zawsze mógł się wykręcić. Jednak zdecydowanie najgorsi byli dla niego inni współpracownicy, a mianowicie nauczyciele. Zachowywali się jak jedna wielka rodzina i jako jedyni nie umieli pojąć do tej pory prawdziwiej natury pana Aznavoura. Nie da się nie wspomnieć, że już dwa razy wzięli go z zaskoczenia i śpiewali sto lat z okazji kolejnych urodzin. Nigdy nie umiał zrozumieć, czemu ktokolwiek tak robi i czy naprawdę tylko on jeden czuje się zawsze niezręcznie w takiej sytuacji? Stoisz jak ten słup na środku, wszyscy śpiewają, a ty w zasadzie nie wiesz, co ze sobą zrobić.
Tamtego pamiętnego dnia zjawił się w pokoju nauczycielskim z samego rana w ludzkiej formie i od razu bez słowa sięgając do jednej z szafek, w której trzymał poprawione już sprawdziany.
- Panie Aznavour? - od razu się odwrócił w stronę rozmawiających współpracowników. Jedna z ładniejszych oraz młodszych nauczycielek najwyraźniej zwróciła na niego uwagę. Nie ma się co dziwić. W końcu widzi go jako człowieka najpewniej poraz pierwszy.
- O cześć. - odpowiedział z uśmiechem, jednak chciał jak najszybciej już się stąd ulotnić. Jednak za nim znów odwrócił się do swojej szafki, usłyszał:
- Masz źle zapięte guziki. - dodał jego znienawidzony znajomy, nauczyciel historii, który był partnerem życiowym tej pięknej damy. Lionel od razu spojrzał na swoją koszulę.
- Faktycznie. Dzięki, że mi powiedziałeś. - stwierdził z niechęcią w głosie. Naprawdę nie przepadał za tym gościem. Zaleźli sobie za skórę już, gdy rozpoczął pracę w tej placówce. Do tej pory się nawzajem nie trawią, ale robią to po cichu. - Jestem taki zabiegany. - dodał, a potem odwrócił się i szybkim ruchem odpiął wszystkie guziki, później zaczynając je od nowa zapinać. Nawet nie zauważył, że przygląda się jego poczynaniom ta miła nauczycielka.
- Kocham ludzi, których pasją jest to, co robią. - stwierdziła z uśmiechem kobieta, patrząc wciąż na niego. Lionel za bardzo nie wiedział, jak na to zareagować. Po prostu niepewnie odwzajemnił ten uśmiech, a później już z dobrze zapiętą koszulą wrócił do szafki ze sprawdzianami. Był trochę zdziwiony jej zachowaniem. Zawsze uważał ją za zimną, a wręcz martwą babę. Co za zaskoczenie tak z samego rana. Już miał przemyślenia, że czegoś chce albo ma coś za uszami i nie chce wzbudzać podejrzeń. Może pokłóciła się z mężusiem albo go zdradza? Na pewno nic w tych uśmieszkach szczerego.
- Będziecie w piątek w tej nowej knajpce? Mamy małe nauczycielskie spotkanie. - odezwał się jakiś inny nauczyciel. Dość stary dziadek. Lionel oczywiście nie zareagował, nie zamierzał odpowiadać, bo wiadome, że nie da rady, a w zasadzie nie chce. Nienawidził tutejszych zwyczajów. Inne szkoły tak nie mają. Nauczyciele są zmęczeni życiem i tą bandą bachorów. Nie mają takich głupich pomysłów. Są zimnymi profesjonalistami, nie mają czasu na spotkania. Dobrze wiedział, że pod tym względem nigdy się tu nie wpasuje.
- My niestety nie. - odezwała się wciąż ta sama kobieta. Wtedy już nieznacznie zainteresował się tematem. "Ależ to czemu?" chciał spytać, ale wolał przemilczeć, przy okazji już powoli kierując się w stronę wyjścia na korytarz.
- Jesteśmy opiekunami wycieczki do Wschodniego Królestwa. - wyjaśnił dodatkowo jej partner, obejmując swoją damę ramieniem. Miejsce wycieczki od razu wydało się Lionel'owi interesujące. Nareszcie, chociaż na chwilę wyrwałby się z tego miejsca, tylko nikt go nawet nie spytał, czy chce pojechać jako opiekun. Tak oto cały plan szlag jasny trafił. - Przy okazji spędzimy ze sobą trochę czasu. Będzie romantycznie.
- Nikt w to nie wątpi. - dodał dość prześmiewczym tonem, opuszczając pomieszczenie. Brak profesjonalizmu w pracy? Jakieś romantyczne wieczorki w czasie pracy? Nie ma nic bardziej irytującego. Co to w ogóle świadczy o takim pracowniku? Nic dobrego, a wszyscy, mimo wszystko dostają taką samą wypłatę.
Przez resztę dnia, nie umiał przestać myśleć o tej wycieczce. Ciągle chodziły mu po głowie widoki fauny i flory Wschodniego Królestwa. To mogła być jego szansa na zmianę otoczenia, a może i nawet umożliwi małą przeprowadzkę, tylko... Musiałby się stać opiekunem tej wycieczki, jak najszybciej się da. W jego głowie zrodził się mały, szyderczy plan. Nie ma to, jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Potrzebował tylko paru rzeczy.
Wszystko zdołał załatwić na przerwę obiadową. Korytarze były puste, nauczyciele dyżurujący też pouciekali na stołówkę. Cisza i spokój. W sam raz na mały szwindel. Wszedł do wiecznie otwartej sali swojego znienawidzonego kolegi, nauczyciela historii. Miał on dość dziwne podejście do dzieciaków. Dobrze pamiętał, jak przyszedł się pożyczyć zszywacza, a on rozkładał jabłka na ławkach uczniów. Twierdząc, że oni tyle samo go uczą, co on ich. Lionel często się zastanawiał czy on serio jest taki głupi, czy tak tylko się zgrywa. Jednak mimo wszystko dzisiaj to on dostanie od niego specjalne jabłuszko.
- To smacznego. - mruknął do siebie, kładąc jabłko na biurku, po czym ubrał na dłonie białe chirurgiczne rękawiczki. Wziął do ręki jakąś dziwną roślinę i zaczął nacierać nią jabłko.
Po akcie dokonanym miał małą walkę z własnym sumieniem. Kręcił się wtedy pod tamtą klasą. To nie było w porządku... Powinien zabrać ten owoc i jak najszybciej się go pozbyć, ale z drugiej strony to jedyna okazja na próbę odmienienia swojego losu i zostanie tym głupim opiekunem. W dodatku też fajnie tak uprzykrzyć życie swojemu "wrogowi"...

Początki wycieczki były nużące, a propozycje odpowiedniego mieszkania zbyt wygórowane. Szczerze nie wiedział, co robić. Miał całe pięć dni, a w ich trakcie też dość dużo przemieszczania się po całym królestwie. Wszyscy zdobywają wiedzę, a on, który już ją posiada, szuka nowego domu. Może będzie miał szczęście i w końcu na coś trafi? Mowa o szczęściu nigdy go nie zadowalała. Nie zbyt wierzył, że istnieje coś takiego. Nazywanie czegoś "szczęściem" to tylko opisywanie chwilowej chwili, w której się stało to, na co miałeś nadzieję, że się stało. Nic więcej. Tak samo jest z nieszczęściem lub pechem. To wszystko siedzi tylko w głowie, którą ogranicza charakter i codzienne problemy.
Gdy pierwszy dzień już zbliżał się ku końcowi, było już popołudnie, cała wycieczka zjawiła się w motelu, by wszystkie dzieci mogły odpocząć po podróży. Opiekunowie jak zawsze pilnowali porządku. Wszyscy poza panem Aznavourem, który po sprawdzeniu obecności w swojej grupie i porozdzielaniu ich po pokojach, najzwyczajniej w świecie się ulotnił. Nikt nie wiedział, co się z nim stało.
Naturalnie wyszedł na miasto, porozglądać i popytać się za różnymi mieszkaniami do zakupienia. Pod koniec swojej wycieczki zajrzał do kawiarni, by gdzieś w spokoju usiąść, napić się czegoś dobrego, by przeanalizować potencjalne opcje. Już na wstępie, gdy wszedł do środka, zwrócił uwagę na młodą i niziutką kelnerkę. "Dzieci tu zaganiają do roboty?" Od razu to pytanie przyszło mu na myśl. Dziewczyna wyglądała dla niego na jakieś piętnaście lat. Jednak nie chciał pogłębiać tego tematu i w spokoju usiadł przy wolnym stoliku w kącie sali. Cieszył się z tego miejsca. Miał widok na wszystko i bardzo mało prawdopodobne, że ktoś zwróci na niego uwagę. W pomieszczeniu nie było dużo osób, co wydało mu się jeszcze lepsze. Mógł w spokoju zająć się analizą ofert. Gdy tylko otrzymał kartę, jedynie przelotnie przeleciał wszystkie pozycje wzrokiem, a później odłożył ją na bok, zatapiając całą uwagę w zupełnie ważniejszych paru świstkach, które ze sobą wziął. Co jakiś czas coś mamrotał do siebie, zapisywał, zastanawiał się. Koniec z końców jedną z ważniejszych myśli przerwało pytanie kelnerki.
- Herbata z cytryną. Cukru przy niej nawet nie chce widzieć. - mruknął jasno od razu w odpowiedzi. Herbata z cukrem. Niezbyt przekonująca mieszanka. Dziewczyna od razu to zapisała.
- Coś jeszcze?
- Nie. - odpowiedział krótko, oddając jej kartę, jednocześnie wciąż patrząc na swoje własne kartki. Kelnerka skinęła głową i niedługo później po zabraniu paru talerzy z innych stolików, wróciła za ladę. Lionel w wyczekiwaniu na zamówienie ciągle rozważał wszystkie za i przeci, najpierw bawiąc się długopisem w dłoni, a przy cięższych decyzjach przygryzając go lekko w ustach. Był pochłonięty swoim zajęciem, póki nie usłyszał kelnerki przechodzącej tuż koło niego, która położyła jego herbatę przed nim.
- Bardzo proszę. - zmiennokształtny skinął głową w podziękowaniu. Nie ma co tracić czasu na zwykłe nic nieznaczące słówka. Od razu spuścił głowę na swoje papiery, wracając do wcześniejszych rozmyśleń, gdy nagle usłyszał jakiś brzdęk szklanek dość blisko siebie. Gdy tylko podniósł głowę, wręcz go zamurowało. Jakaś kawa, którą niosła wraz z jego herbatą ta panienka, zawisła teraz w powietrzu, jak i również cała jej zawartość, która prawdopodobnie wylałaby mu się prosto na łeb. Jakiś dzieciak się temu przyglądał, pewnie to on potrącił kelnerkę albo ona najzwyczajniej w świecie się o coś potknęła. W końcu potknąć się o powietrze... Wszystko jest wykonalne, ale brawa dla niej. Widać, że nie jest zwykłym człowiekiem. Nie trzeba być Sherlockiem, żeby się skapnąć, że z pewnością użyła jakiejś swojej mocy w ostatniej chwili, by tylko nie skończyło się to okropnym wypadkiem. Lionel już miał wstawać i się stamtąd ulotnić, gdy równie w tej samej chwili ktoś wszedł do lokalu.
- Chloe, wróciłem. - nie da się ukryć, że to rozproszyło kelnerkę i... Cóż. Grawitacja. Biedny klient oberwał gorącą kawą, za nim zdążył cokolwiek zrobić, by temu zapobiec. Od razu z krzykiem i tak gwałtownie poderwał się do góry, przez co herbata na stoliku również się wylała prosto na jego zapiski, a później ciekła ciurkiem na podłogę. Jego bujne puszyste czarne włosy były całe mokre. Kawa spływała mu po karku i prosto na twarzy, a później i na śnieżnobiałą koszulę. Jego okulary całe były zaparowane od tej kawy, a w dodatku wciąż odczuwał nieodparte wrażenie, że ta gorąca woda wżera mu się w skórę. Chyba nie obejdzie się bez wizyty w jakimś szpitalu, chociaż miał nadzieję, że jednak po prostu wróci do domu z lekko czerwoną twarzą...

<Chloe~? Oj co tu się porobiło>

piątek, 10 kwietnia 2020

Lamelle DO Hashiego



Po otworzeniu oczu próbował się uwolnić, jednak nic to nie dało, został związany grubym sznurem i z jego krzepą nie był w stanie się uwolnić. Zdezorientowany rozejrzał się dookoła siebie, próbując zorientować się, gdzie się znajdował. Ostatnie co pamiętał to, jak stał na werandzie nieznanego mu domu, którego znalazł w głęboko w lesie. Nagle wszystkie wspomnienia zaczęły do niego wracać, był na pustyni, podążając do Północnego królestwa. Ledwo już żywy znalazł się w

„Opowiedz mi bajkę o złym wilku...” „Ależ nie ma złych wilków, są tylko te nieszczęśliwe.”

Z dniem dzisiejszym witamy zmiennokształtnego, Forthiego Northuga. Oraz rozpoczynamy event Wielkanocny!


czwartek, 9 kwietnia 2020

Yonki DO Bishamon

Słysząc słowa bogini, na jego twarz wskoczył figlarny uśmieszek. Miał pomysł. A nawet kilka. Choć od pójścia do kawiarni minęło niewiele czasu, zdążył już ułożyć kilka opcji, jak mógłby zagospodarować przynajmniej dzień z boginią wojny. W sumie to jeden z pomysłów poniekąd wykształcił się jeszcze zanim przyjechał do tego miasta. Myślał, by się za niego właśnie zabrać. Nie wiedział tylko, czy Bishamon się zgodzi. Niby miało to w sobie coś z walki, ale czy na pewno jej przypadnie do gustu? Istniała nie tak mała szansa, że odmówi...
Ale co on miał się tym przejmować? Przyjmie propozycję czy nie, on i tak ją w to wciągnie. Dawno nie ciągnął innych ze sobą do bagna. Trzeba to zmienić.
– Może zanim przejdziemy do tej całej sprawy, chciałbym się na początku pochwalić moim nowym zainteresowaniem – rzekł spokojnie, posyłając jej wesoły uśmiech. – Póki pamiętam – dorzucił.
Na twarzy Bishamon na moment pojawił się mały grymas. Zapewne chciała już zająć się tym wielkim pomysłem, jaki miał Yonki w głowie, aczkolwiek nie zareagowała w konkretny sposób. Jedynie możliwie jak najciszej westchnęła, po czym zapytała swobodnie:
– Cóż to za nowe zainteresowanie?
Oczy Yonkiego błysnęły.
– Wcześniej jakoś nie poświęcałem temu uwagi, ale ostatnio coś mnie pociągnęło do sztuczek magicznych – powiedział żywiołowo, jakby naprawdę go to interesowało.
– Sztuczek magicznych? – zdziwiła się nieco kobieta.
– No tych takich opierających się na iluzji, które wymyślili ludzie. Oszukują umysł, przez co masz wrażenie, że to prawdziwa magia! Może nie siedzę w tym zbyt długo, ale nauczyłem się jednej i jestem z niej naprawdę dumny!
Posłał jej szeroki uśmiech, mrużąc przy tym oczy. Spojrzał na Bishamon, czekając na jej odpowiedź, jednak po chwili zrezygnował z tego i po prostu rzucił:
– Pokażę ci! Daj rękę. – Jego osoba wręcz promieniowała zapałem.
Czym prędzej wstał i chwycił rękę kobiety. Tamta się nieco wzdrygnęła, jednak ostatecznie nie zaprotestowała. Musiała ją zaciekawić magiczna sztuczka, jaką chciał jej pokazać bóg. I dobrze. Tak powinno być. Wszystko szło zgodnie z jego planem.
Popatrzył na dłoń bogini. Spojrzał na jej grzbiet, na którym trzymał swój kciuk. Trwał bez ruchu, lecz chwilę później zaczął kreślić na nim jakiś znak. Skupił się na swojej mocy, niewielką jej cząstkę przekazał na kciuk.
Wtem na dłoni pojawił się czarny symbol okręgu przepołowionego prostą kreską. Bishamon od razu zareagowała, odruchowo zabrała rękę. Przyjrzała jej się uważnie, paznokciem drugiej zaczęła skrobać grzbiet, jak gdyby chciała zetrzeć ślad. Ku jednak jej zdziwieniu, nie zrobiła nawet najmniejszego zadarcia. Otworzyła szeroko oczy, brwi powędrowały wysoko do góry.
– Coś ty mi zrobił? – zapytała, przez oszołomienie w głosie przebijała się złość.
Yonki próbował się powstrzymać przed złowieszczym uśmieszkiem, niestety szło mu to na tyle marnie, że w końcu kąciki ust się wykrzywiły. Cicho się zaśmiał, na co bogini posłała mu spojrzenie zdradzające gniew.
– Yonki! – warknęła kobieta, prostując się.
To ten moment.
Niespodziewanie zmienił wyraz twarzy na zupełnie przeciwny. Nie było już złośliwości, nie było uśmiechu – ich miejsce zajął jednolity strach. Oczy błysnęły w przerażeniu, usta otworzyły się, oddech jakby przyspieszył, stał się płytki. Uniósł rękę w geście obronnym, odsunął się na krześle.
Nogi mebla na tyle głośno zaszurały, że dźwięk ten zwrócił na siebie uwagę większości osób przebywających w kawiarni, w tym pewnego mężczyznę siedzącego trzy stoliki dalej. Yonki spojrzał na niego ukradkiem. Już wcześniej go spostrzegł, gdy wchodził do kawiarni. Przyjrzał mu się wtedy uważnie, na tyle, że dostrzegł wystającą z kieszeni charakterystyczną niebieską smycz ze specyficznym napisem. Wiedział, do czego była ona podpięta. Identyfikator policyjny. Mężczyzna z pewnością był gliną. Czyli jeśli wywoła odpowiednie zamieszanie, tamten postanowi interweniować.
Powrócił wzrokiem na boginię.
– Zostaw mnie! – krzyknął przerażonym głosem. – N-Nic złego nie zrobiłem!
W tym momencie praktycznie wszyscy spojrzeli w jego stronę. Bishamon otworzyła jeszcze szerzej oczy, zapewne kompletnie nie rozumiejąc, co się tu właśnie działo. Mierzyła Yonkiego wzrokiem z góry na dół, wręcz go nim pochłaniała, jednocześnie trwając bez ruchu. Zupełnie ją zamurowało.
Tymczasem Yonki postanowił wykorzystać chwilę, w której wszyscy zwracali na niego uwagę. Dla pewności jeszcze spojrzał przelotnie na policjanta, by upewnić się, że on również obserwuje całą sytuację, jaka nagle się pojawiła. Znów się odsunął na krześle, starając się wyglądać tak, jakby miał zaraz się z niego zerwać i uciec jak najdalej stąd.
– Pomocy! – wrzasnął. – Ona jest z Czarnego Kręgu!
Choć część ludzi popatrzyła po sobie, zastanawiając się pewnie, o co mu chodziło, niektórzy, w tym policjant, okazali zszokowanie. Funkcjonariusz schował rękę pod kurtkę, jaką miał na sobie, zaś chwilę później wyciągnął spod niej broń. Yonki ukradkiem mu się przyjrzał. O tak, szykuj się. Musisz się przygotować na akcję.
Usłyszawszy jego słowa, Bishamonten spuściła wzrok na swoją rękę, na której wymalowany miała symbol. Zmrużyła delikatnie oczy, wydawało się, że w tym momencie próbowała połączyć ze sobą elementy skomplikowanej układanki. Po chwili przeleciała wzrokiem po kawiarni, popatrzyła na policjanta, z którym wymieniła się spojrzeniami. Funkcjonariusz szybko odwrócił się, po czym wyciągnął krótkofalówkę, do której coś zaczął szemrać.
Yonki przyjrzał się napięciu, jakie narastało w pomieszczeniu z każdą sekundą. Wziął nieco głębszy wdech, a następnie zerwał się z krzesła niczym poparzony, krzycząc:
– Jak mogłaś przyjąć wygląd wielkiej bogini wojny!?
Kobieta przeniosła na niego wzrok, zmarszczyła brwi w gniewie.
– Ty mały... – wycedziła przez zęby.
– Stój, policja! – usłyszeli oboje.
Jak jeden mąż odwrócili głowy w stronę funkcjonariusza. Yonki powstrzymał uśmiech. Jak dobrze, że wcześniej przypadkiem na niego wpadłem.
W momencie, w którym Bishamon spojrzała na policjanta, ten nagle skrzywił się niemiłosiernie. Upadł na kolana, wypuszczając z ręki broń, którą celował w boginię, po czym zaczął zwijać się z bólu. Wszyscy w szoku się temu przyglądali, wiadomość, że funkcjonariusz policji leżał praktycznie bezwładnie na ziemi, wstrząsnął nimi totalnie. Momentalnie nastała panika, nad którą nikt nie potrafił zapanować.
Poczekawszy chwilę, aż zamieszanie nabierze tempa, Yonki postanowił przejść do kolejnego etapu. Minął krzesło, by zaraz potem zacząć uciekać. Tak, jak przeczuwał, Bishamon pobiegła za nim. W końcu co miała innego zrobić? Stać i czekać na zbawienie losu? Próbować jakoś samej rozwiązać sprawę? Nie, najlepszą dla niej opcją w chwili obecnej było dopadnięcie boga chaosu i wyciągnięcie z niego powodu, dla którego w tak szalony sposób postąpił.
I ewentualnie go ukarać.
Opuścił teren kawiarni, przez moment myśląc o tym, że tak oto pięknie wymigał się od zapłacenia za kawę, jaką zamówił. Skręcił w najbliższą wąską uliczkę z taktycznym ślepym zaułkiem. Oczywiście, był to cel zamierzony. To nie tak, że miał pecha czy coś w tym stylu. Zresztą, taka o alejka bez drugiego wyjścia nie była dla niego jakimś tam szczególnym problemem. Wystarczyło rozwinąć skrzydła i już pojawiała się droga ucieczki.
Zatrzymał się tuż przy murze, trochę czasu poświęcił na wyrównanie oddechu. Nie musiał długo czekać, by pojawiła się za nim Bishamonten we własnej osobie. Kobieta stanęła, odgradzając mu wyjście z zaułku, machnęła ręką, w której pojawił się długi miecz. Chwyciła broń oburącz i z niesamowitą prędkością znalazła się tuż przed bogiem. Przyszpiliła go do muru. Klingę przystawiła do jego szyi, krawędź wręcz ją dotykała. Yonki poczuł jej chłód, nie zareagował jednak w konkretny sposób. Nie okazał ani cienia strachu, ani tym bardziej uległości.
– Żądam wyjaśnień – rzekła złowrogim tonem kobieta. – Po co ta cała scena?
Na te słowa Yonki westchnął.
– No ale żeby od razu z bronią? – jęknął. – Nie dość, że słaby straszak, to jeszcze mnie tym nie zabijesz.
– Nie bądź taki hop do przodu. Mimo wszystko bogowie nie są tacy nieśmiertelni.
Przysunęła bliżej miecz, przez co ostrze nieco nadcięło skórę. Yonki momentalnie się skrzywił, czując nagły ból i pieczenie. Skrzywił się minimalnie, zmrużył odrobinę oczy, próbując jakoś nie okazać cierpienia. Nie szło mu to za dobrze, ale co miał poradzić – naprawdę bolało.
– Tak czy siak jeśli mnie zabijesz, to symbol z twojej ręki nigdy nie zniknie – rzekł po chwili.
W tym momencie kobieta spojrzała na grzbiet prawej dłoni, na której znajdował się namalowany przez boga chaosu symbol. Przyjrzała mu się, a następnie powróciła wzrokiem na twarz Yonkiego. Tymczasem ten kontynuował:
– Nie wiem, czy wiesz, ale to logo najmroczniejszej organizacji w tym regionie o jakże pięknej nazwie Czarny Krąg. Może nie jest szczególnie znana wśród cywili, ale praktycznie każdy policjant zdaje sobie sprawę z jej istnienia. Jeśli informacja o naszym zamieszaniu w kawiarni szybko się rozniesie, a tak raczej będzie, to rozpoczną się poszukiwania i zatrzymają nawet kogoś takiego jak bogini wojny, by sprawdzić czy to nie jest czasem ktoś z Czarnego Kręgu, kto po prostu podkradł wizerunek. Cóż, sprawa ma się tak, że jesteś boginią, lecz wciąż masz symbol, więc co jak co, ale swobodnie po ulicy to już sobie nie pochodzisz. – Wzruszył ramionami.
Dostrzegł cień zawahania w oczach kobiety. Musiał powiedzieć dosadnie, skoro tak zareagowała i pewnie teraz się nad tym mocno zastanawiała. Wziął nieco głębszy wdech, korzystając z chwili jej nieuwagi, musnął palcem lewej ręki klingę miecza, która momentalnie wygięła się i opadła niczym spuszczony z powietrza materac basenowy. Widząc to, Bishamon otworzyła szerzej oczy, poruszyła bronią, sprawdzając czy to, co zobaczyła, stało się naprawdę. Wzięła do ręki sflaczałe ostrze, podczas gdy Yonki zgrabnie prześlizgnął się i oddalił na parę kroków. Przestąpił z nogi na nogę, splótł ręce za plecami, jednocześnie mocą chaosu uleczył ranę na szyi.
– Postanowiłem się wmieszać w szeregi Czarnego Kręgu – oznajmił. – Zbadać, czym się dokładnie zajmują, jakie mają cele, ile czego posiadają, a na końcu zrobić przysługę tutejszej policji i zniszczyć ich od środka.
Bogini zmierzyła go wzrokiem, unosząc brew.
– I po to to całe zamieszanie? – zapytała, wolną ręką podpierając się pod biodro. – Naprawdę?
– Lubię, jak coś się dzieje – odparł. – A w ten sposób to też może zdobędziesz jakiś cień zaufania wśród członków. W końcu zrobiłaś scenę w kawiarni i powaliłaś jednego z detektywów.
Słysząc to, Bishamon prychnęła.
– Dobrze wiem, że to ty jesteś za to odpowiedzialny.
– Ale reszta już nie. – Delikatnie wydął usta, ponownie używając mocy, by pozbyć się krwi na szyi.
Kobieta westchnęła głośno. Broń zniknęła, mając wolne obie ręce skrzyżowała je na piersi, zamykając na chwilę oczy. Wzięła głęboki wdech. Wyglądała, jakby wciąż próbowała połączyć kawałki jakiejś układanki, musiała pewnie wszystko sobie przemyśleć.
Yonki przyjrzał się jej uważnie, po pewnym czasie zaczął z nudów kołysać się na stopach w przód i tył. Spojrzał w górę na niebo, cicho wzdychając. Może i by poczekał cierpliwie, aż bogini wreszcie coś powie, aczkolwiek zdał sobie sprawę, że sytuacja na to jakoś szczególnie nie pozwalała. Ślepy zaułek, w jakim się obecnie znajdowali wbrew pozorom nie był bezpiecznym miejscem. Nie uciekli daleko od kawiarni, a ciche odgłosy dobiegające gdzieś z oddali dawały znak, że prawdopodobnie przyjechało wsparcie wezwane przez tamtego gliniarza. Jeśli się szybko nie ewakuują gdzieś do lepszej kryjówki, to nim się obejrzą, zostaną złapani. A wtedy sprawy się pokomplikują. Nie, że wbicie policji do akcji stanowiło dla niego jakiś problem, ale z racji, że już od jakiegoś czasu planował przygodę z infiltracją, chciał wreszcie oficjalnie ją rozpocząć.
Z tego powodu postanowił przyspieszyć akcję. Nie dał bogini wojny więcej czasu na namysł, mówiąc:
– Miałem cię pogonić i spytać, czy wchodzisz w to, ale namalowałem już symbol, więc wyboru to za bardzo nie masz. – Schował ręce do kieszeni czarnej kurtki, przestając się kołysać. – Jeśli nadal masz jakieś ale, to powiem tak: mogę ponieść za wszystko odpowiedzialność, o ile nie zrobisz samowolki, która nas zgubi, a żeby nie było, że ty taka poszkodowana, bo masz symbol na grzbiecie dłoni, to w ramach swego rodzaju rekompensaty zrobię sobie ten sam znak na policzku.
Nie czekając na reakcję ze strony Bishamonten, wyciągnął prawą rękę z kieszeni, następnie zakreślił palcem wskazującym czarny przepołowiony prostą linią krąg na prawym policzku. Zarzucił na głowę kaptur limonkowej bluzy skrywającej się pod bomberką.
– To co, ruszamy? – Posłał kobiecie swój charakterystyczny uśmiech. – Coś czuję, że zaraz zjawi się tu policja, więc powinniśmy ulotnić się z tego miejsca.

Bishamon?
Wybacz, że się tak rozpisałam, ale chciałam poprowadzić tą akcją.

Tydzień Wielkanocny!

Witam was bardzo serdecznie, mimo że poprzedni event poszedł średnio przyszedł czas na następny!
Niemniej dziękuję autorowi @Keiem za tak czynny udział w wydarzeniu.

Nowy event, jak sam tytuł posta wskazuje nawiązuje do aktualnych świat Wielkiej Nocy, oczywiście udział jest dobrowolny, głównie chodzi o zabawę etc, etc.

Tydzień Wielkanocny to nowy event, który głównie będzie obejmował zabawę ale nie pojedynczą. Są dwie opcje w wyborze eventu, można pójść tylko jedną drogą, tą prostą, albo trudniejszą. Nie zabraniam też brania udziału w obu drogach jednocześnie.
Ale do rzeczy!

Tydzień Wielkanocny tak jak można się domyślić będzie trwał siedem dni. (Wybaczcie mi że zaczyna się tak późno a nie w Wielki Poniedziałek.) Od dnia 10.04.2020 do 17.04.2020 możecie wziąć udział w evencie, który będzie obejmował:


  •  Prostą drogę.
Czyli najzwyklejsze w świecie szukanie kolorowych pisanek, zajączków czy innych kwiatków Wielkanocnych na stronach bloga. Można znaleźć ich łącznie 14, każdego dnia, od jutra, pojawiać się będą nowe dwa obrazki gdzieś na stronach, w postach lub menu kolorowe symbole wielkanocne. Kto znajdzie wszystkie 14 oczywiście będzie zwycięzcą. Jajka nie będą usuwane, więc ostatniego dnia na całym blogu będzie ich pełna liczba, ale tego dnia nie będzie można już dołączyć do tego eventu.

  • Trudniejszą drogę.
Polegać ona będzie na zabawie na discordzie i będą w niej brały udział wasze postacie! Oczywiście nie grozi im nic w tym evencie i nie musicie go konkretnie uwzględniać w historii swoich pociech. Jednak od tego eventu w formularzu pojawi się punk, w którym wypisane będą eventy, w których postać wzięła udział! Tak! To wiąże się również z pewnymi wynagrodzeniami! Ale ona na razie zostaną niespodzianką, więc wróćmy do treści trudniejszej drogi.
Przewidziany został labirynt dla postaci, w którym będą one musiały odpowiadać na pytania. Oczywiście będzie miało to formę małego rpg, dostaniecie niepełną mapę i postacie będą musiały przedostać się na jego drugi koniec. Będzie to w formie wyzwania. Podczas drogi będziecie trafiać na różne problemy i przeszkody, które obejdziecie tylko odpowiadając na zadane pytania. I uwaga! Nie musicie podróżować samotnie, możecie wziąć do pomocy inną postać, wtedy będziecie razem przechodzić przez labirynt wielkanocny! 
A! Jeszcze jedno! W labiryncie będziecie musieli złapać króliczki wielkanocne! Które nie będą jednak z czekolady, a takie żywe z kolorowymi wstążkami przy uszach. Jak wiadomo króliczki są dość szybkie, więc życzę powodzenia!

To by było na tyle, serdecznie zapraszam do udziału w evencie, poprzedni nadal aktualny! Więc jeśli ktos ma jeszcze ochotę na zabawę w opisywanie miast to zapraszam!

~Liviaj

środa, 8 kwietnia 2020

Chloe DO Lionela

Wróżka wpatrywała się zaspanymi oczami w osobę stojącą po drugiej stronie lady, starając się zrozumieć co ta stara się jej powiedzieć, co niestety przychodził nie do końca z taką łatwością jak można było myśleć. Sądząc po tonie głosu kobiety obciętej na "grzybka" i nadmiernej jej gestykulacji rękoma, na pewno nie chciała najzwyczajniej w świecie zapłacić za posiłek. Chloe jedynie stała uśmiechając się słabo, w myślach przeklinając ją i "proszą" by ta już sobie poszła. Akurat z samego rana musiał się znaleźć jakiś nie zadowolony klient, nawet stojący obok mężczyzna z trudem rozumiał to o co się wykłócała. A on przynajmniej dzisiaj się wyspał, nie co dziewczyna. Przeniosła wzrok na współpracownika, który wzruszył jedynie ramionami. Sądząc po jego wyrazie twarzy miał ochotę czym prędzej schować się na zapleczu, porzucając tym samym Chloe.
- Przepraszam, czy może Pani powtórzyć... - przetarła palcami oboje oczu, miała ochotę dodać żeby najlepiej zaczęła żalić się od początku, tym razem przechodząc do sedna i dodatkowo mówiąc po prostu wolniej, a nie jak katarynka - Chodzi o kawę, tak? - spytała przenosząc wzrok na kubek, który był wręcz ściskany ze złości długimi palcami przez klientkę
Prośba jak i pytanie musiały chyba jeszcze bardziej rozzłościć kobietę, w jednej chwili jej blada trupia cera, przybrała kolor czerwieni. Coś jednak sprawiło, że momentalnie się uspokoiła i na jej twarzy zagościł uśmiech, jednak to nie był taki przyjazny uśmiech.
- Tak. Chodzi o kawę - potwierdziła podsuwając bliżej wróżki kubek, który do połowy był pełny
Czarnowłosa wbiła spojrzenie dwukolorowych oczu w czarną ciecz, zastanawiając się dalej o co może chodzić. W końcu, gdyby jej nie smakowała to od razu by przyszła z reklamacją, a nie zostawiła wręcz resztki - Poprosiłam o syrop karmelowy, a dostałam waniliowy - odparła oburzona wywijając usta
Kelnerzy wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenie. Od około dziesięciu minut kobieta naprzeciw ich trajkotała jak najęta praktycznie o wszystkim i niczym, narzekając na restaurację i nie pozwalając dojść do słowa. A rozchodziło się jedynie o smak syropu, który został pomylony przez mężczyznę. W momencie, gdy ten spostrzegł piorunujące spojrzenie współpracownicy zaśmiał się nerwowo.
- Mój błąd. Wystarczyło od razu podejść. Już idę zrobić nową kawę, oczywiście nic Pani nie płaci! - odparł, gdy został uprzedzony przez niziołka, który jak proca podbiegł do ekspresu, by przygotować napój z upragnionym karmelowym syropem
Oczywiście wróżka nie byłaby sobą, gdyby po takiej awanturze jaką spowodowała klientka, nie dodała czegoś od siebie do kawy, sprawiając że powinna bardziej smakować. Oczywiście tym razem dodała dobrego syropy. Z wymalowanym uśmiechem na twarzy grzecznie podała kobiecie kubek, po czym życząc smacznego powiedziała, że ma nadzieję że jeszcze ta pomimo takowej wpadki, jeszcze nie raz odwiedzi restaurację. W momencie, gdy "Pani Grzyb" opuściła budynek, kelnerka oparła się o blat nie mogąc powstrzymać złowrogiego uśmiechu.
- Okej...mogę wiedzieć co dodałaś do tej kawy? - spytał brunet wzdychając, po czym sam również oparł się o ladę
- Te usta milczą jak grób - odparła na pytanie, jednak po chwili pośpiesznie dodała - Spokojnie, nic jej nie będzie. Po prostu będzie miała dłuższe posiedzenie w toalecie. Będzie miała czas by przemyśleć swoje zachowanie. A ty się nie myl, bo powiem szefowi jak ostatni raz wyglądała twoja zmiana - westchnęła stukając palcami lewej dłoni o blat, po czym jak gdyby nic ruszyła obsługiwać stałych klientów, przynajmniej wiedziała że żaden z nich nie będzie się o nic sprzeczał
Reszta dnia pracy minęła dość spokojnie. Przynajmniej już żaden z nowo przybyłych osób się nie awanturował, po prostu w spokoju składali zamówienie, dostawszy to co chcieli jedli lub pili, a potem najzwyczajniej w świecie płacili i opuszczali lokal. Tak mógłby wyglądać każdy dzień. Każdy byłby zdrowszy, nikt nie miałby popsutego humoru na cały dzień. A jednak musieli znajdować się tacy ludzie, jak kobieta z rana. Zbierając talerze krążyła miedzy stołami kładąc je na dużej tacy, którą trzymała w jednej ręce na wysokości swojej głowy.
- Chloe! Wrócę za pół godziny, dasz sobie radę? - w odpowiedzi dziewczyna przytaknęła nie przerywając wcześniejszej czynności
Za raz i tak kolejny raz będzie musiała oblecieć salę by pozbierać kolejny stos naczyń i zanieś do kuchni, gdzie non stop myte były przez jeszcze jednego członka zespołu. Ruch i tak był teraz nieduży, aż dziwne. Jednak dzięki temu na pewno w trzy osoby jeszcze uda im się wyrobić do powrotu Rudolfa. Od dłuższego czasu nikt nowy nie pojawił się w pomieszczeniu, jedynie lokal powoli był opuszczany przez ludzi, do czasu gdy w drzwiach stanęła męska postać. Wystarczyło jedno spojrzenie kolorowych oczu Chloe na nowego klienta, by móc stwierdzić, że jeszcze nigdy go nie widziała. Czym prędzej kobieta udała się odnieść talerze, by móc na spokojnie obsłużyć mężczyznę. Gdy wróciła, zauważyła że ów czarnowłosy usiadł przy stoliku w kącie. Zabierając kartę ruszyła w jego kierunku, przywitawszy się z nim podała mu menu.
- Mogę już przyjąć zamówienie? - spytała po chwili, po tym jak dała czas mężczyźnie na zdecydowanie się, ponownie podeszła do stolika z długopisem i notesem w ręce gotowa zapisać zamówienie

Lionel?

Nathaniel DO Agathy

W niebo uniósł się przeraźliwy krzyk. Rozdzierający baryton zdawał się pokruszyć firmament nieba i to, co była znacznie bliżej głowy mężczyzny – betonowy sufit, grożący w tamtej chwili zawaleniem.
— Mario przenajświętsza pani! — wykrzyknął raz jeszcze, gdy przerażające osiem odnóży przetoczyło się po podłodze.
Blondyna przebiegł zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, napawając go tym większym strachem. Nie miał bladego pojęcia co począć z persona nongrata. Nie chciał zabijać stawonoga, w końcu, było to żywe stworzenie, nawet jeśli Nathaniel przypisywał mu piekielne pochodzenie. Jedno natomiast było pewne: że na ręce też go nie weźmie. Nie znosił wielu rzeczy na tym świecie, ale pająki były z nich wszystkich najgorsze.
Zamarłszy w bezruchu, z odległości stu osiemdziesięciu czterech centymetrów wzwyż, był w stanie dojrzeć i uparcie z przerażeniem wpatrywać się we wszystkie ośmioro oczu. Znów przeszły go ciarki. Po chwili jednak pierwsza fala strachu minęła. Przez chwilę nawet myślał, że bóg wysłuchał jego modłów i odsunął od niego strach przed jednak wciąż bożym stworzeniem. W końcu jak mógł bać się czegoś, co wyszło spod świętej i nieskończenie dobrej ręki. Wszystko jednak wróciło, gdy z prędkością światła tegenaria przebiegła kilka kroków w jego stronę, niemal wchodząc mu na stopę. Na ten widok ksiądz niemal dostał palpitacji serca. Choć sam był przekonany, że właśnie dostał zawału. Lekarz by oszalał, widząc jego EKG.
Blondyn odskoczył jak oparzony od zamachowca, wydobywając z siebie kolejny potępieńczy krzyk.
— Święty Janie, daj mi odwagę — zaskamlał.
Jan Brebeuf był najczęściej wzywanym męczennikiem przez blondyna. Patron odwagi, której tak mu brakowało w starciu z pająkami.
Już zbierał się do podjęcia pacyfistycznego kontrataku, a w zasadzie rozpocząć próbę jego obmyślenia. Nim jednak zdążył złapać się jakiejkolwiek myśli, rozległo się pukanie do drzwi. Obchodząc stawonoga możliwie największym łukiem, bo oczywiście musiał stanąć pośrodku wejścia w korytarz, Nathaniel dopadł klamkę.
Za drzwiami stała jego sąsiadka z naprzeciwka. Kamienica była mała i stara, nie zdziwiłby się, gdyby jego lament poniósł się po wszystkich mieszkaniach. Wręcz poczuł wypieki na twarzy, gdy zobaczył sfrasowaną minę starszej kobiety.
— Niech będzie pochwalony — podjęła, widząc młodego księdza. Była to jedna z nielicznych wierzących osób, jakich miał zaszczyt poznać po przeniesieniu. — Wszystko u ojca w porządku, słyszałam krzyki?
Nie był w stanie oddać słowami, jak dalece czuł się skrępowany, gdy sześćdziesięciu trzyletnia kobieta, zwracała się do niego w ten sposób. W końcu wystarczyłoby po prostu „księże”… albo „klecho”.
— N-nie — odparł, nieco skołowany całym zajściem. — Po prostu… A! — urwał, gdy czarna plamka mignęła mu między nogami.
Postąpił dwa nerwowe, nieskoordynowane kroki w tym, zamachnąwszy się rękami. Dziękował św. Ricie, że uchroniła go przed beznadziejną sytuacją. Gdyby trzymał dłoń na drzwiach, z pewnością by je pchnął, a wówczas staruszka niechybnie dostałaby nimi w czoło. Kuria, by go przecież zabiła, gdyby się dowiedziała, że uderzył pobożną kobiecinę drzwiami i to jeszcze z jakiego powodu… Nim zdążył wrócić na ziemię, jego uwagę zwróci nieprzyjemny trzask, jakby kilka pękających kosteczek. Z przerażeniem spojrzał na stopę sąsiadki odzianej w laćka, spod którego wyjrzało truchło tegenarii.
— Dorosły mężczyzna, a boi się pająków — pokręciła głową, zawracając do swojego mieszkania. Jedynym, na co się zdobył blondyn i tym, co w ogóle był w stanie zrobić w tej sytuacji, był krótki, nerwowy śmiech. — Co to się wyczynia z tą młodzieżą — machnęła bezradnie dłonią.
Duchowny odprowadził swoją nieustraszoną „owieczkę”, pozostając sam na sam ze zwłokami. Tym razem całkiem świadomi pchnął drzwi, które zatrzasnęły się z niemym uderzeniem. Nie spuszczając bursztynowych oczu z wygiętego śmiercią pająka, wziął głęboki wdech, pocierając kark.
— Nie musiała go pani zabijać — wypluł wreszcie półgłosem, a jednak gdzieś w środku cieszył się, że to zrobiła. — No nie wezmę go — zajęczał, nie było opcji, żeby go teraz wyrzucił.
Chociaż strach minął, to skrajne obrzydzenie zostało. Wiedział, że na tym świecie na pewno zwierze nie zmartwychwstanie, żeby dokonać pomsty i to z pewnością nie na sąsiadce, a właśnie na nim. Wiedział, a jednak i tak miał obiekcje, żeby pozbierać go z podłogi, choćby przez chusteczkę. Zawsze coś zostawało, zawsze urywała się jakaś włochata noga i zostawała na podłodze, zawsze też jeszcze coś musiało drgnąć, w pośmiertnych spazmach stresując go jeszcze bardziej i wytrącając z ręki najczęściej szufelkę, na której leżał martwy pająk, efektem czego jego szczątki leżały rozsypane po całym pomieszczeniu.
— Nie oceniaj mnie — mruknął, czując na sobie baczne spojrzenie chomika.
Musiał się śpieszyć, był już spóźniony na spotkanie duchownych. I tak przewodniczący był już na niego zły, można powiedzieć, że Nathaniel do pewnego stopnia nie dorósł do swoich lat, chyba że jego zachowanie można było jakoś przypisać niezorganizowaniu i pewnego rodzaju ekscentryczności.
Po mieszkaniu jakkolwiek nie powinien, ale chodził raczej luźno ubrany. Większość zajęć, jakie miał z tytułu księdza i tak odrabiał, siedząc na łóżku lub przy niewielkim stoliku. To i tak było niewygodne, a dodając do tego względnie elegancki strój i sutannę, wprost nie do wytrzymania.
Postanowił w końcu, odczekać jeszcze chwilę nim zmusi się do odprawienia muszlowego pogrzebu, spłukując pająka w toalecie, alby upewnić się, że aby na pewno tym razem nic nie drgnie. Miast tego postanowił się prędko ubrać. Wyjąc z szafy, wiszącą ma wieszaku, sutannę, niebieską koszulę i czarne jeansowe spodnie. Ubrawszy to wszystko, wsunął na stopy czarne skarpetki, naturalnie z dziurą na pięcie i założył błyszczące oxfordy. Przejrzał się w raczej dłuższym niż szerszym lustrze wiszącym na prostopadłej ścianie tuż obok szafy. Taksując własne odbicie, stwierdził, że wygląda dość dobrze, lubił dobrze się prezentować w „pracy”. Przeczesał jeszcze palcami półdługie, uroczo rozczochrane włosy i ponownie spojrzał w stronę leżących pod drzwiami zwłok.
Przechodząc do mini kuchni, podniósł leżącą pod stołem obok kosza szufelkę i zmiotkę. Każdy krok w stronę pająka zdawał się jego osobistą drogą krzyżową. Ku własnej radości udało mu się dojść na Golgotę. Z odrazą wymalowaną na twarzy, wciągnął stawonoga na plastik trzymany na sztywno wyprostowanych ramionach, by utrzymać możliwie największy dystans. Mimo szczerej niechęci nie potrafił nie patrzeć na niego. Tak pilnując, w pełnej gotowości do porzucenia szufli ruszył do łazienki ze wstrzymanym oddechem. Wypuścił pozbawione tlenu powietrze, dopiero gdy ciało ośmionogiego paskudztwo bezpiecznie wylądowało w toalecie. Wcisnął spłuczkę. Odetchnąwszy z ulgą, obserwował, jak przeźroczysty wir porywa pająka w odmęty.
Nathaniel porwał ze stolika niewielki dzienniczek i długopis, który „dostał” w kurii. Schował je do kieszeni sutanny. Do drugiej wrzucił klucze i portfel. Wychodząc, znów się wzdrygnął, wydobył z siebie jedynie przeciągły, pełen żalu i rozpaczy jęk. W kącie rozciągnięty na nitce siedział nasosznik. Stając na klatce, zamknął za sobą drzwi. Już naprawdę nie mógł się doczekać, aż w końcu przeniesie się do innego mieszkania. W biskupstwie powiedziano mu, że niedługo dostanie lepsze, większe i jak miał nadzieję, pozbawione pająków. Miał też nieodparte wrażenie, że do tego trafił za karę. Nawet jeśli miał ogromną ochotę, to nie ważył się poskarżyć. Postanowił przecierpieć w milczeniu.
Dotarcie na miejsce nie zajęło mu dużo czasy, bo już zaledwie po piętnastu minutach szybkiego marszu i ostatnich pięciu biegu, znalazł się przed białym budynkiem. Nie zwalniając kroku, w trzech susach przesadził kamienne schody. Przystanął dopiero przed drzwiami, spoglądając na zegarek, był już mocno spóźniony. Lepiej byłoby dla niego, gdyby nikt go teraz nie zobaczyła. Musiał się jakoś przekraść i usiąść z tyłu, wtedy ostatecznie mógłby nagiąć nieco prawdę.
W całym tym zawirowaniu wśród pająków i pośpiechu zapomniał zabrać z sobą łańcuszek ze złotym krzyżem, jaki dostał na znak wstąpienia w szeregi egzorcystów. Był to ich nieoficjalny, acz ostatnio obowiązkowy symbol, a on go zapomniał. Ostatnimi czasy w ogóle nie mógł się odnaleźć, jego myśli ciągle gdzieś uciekały, był jakby nieobecny, skupiając się jedynie na modlitwie i rozpamiętywaniu swojej ostatniej kary wydanej przez zwierzchników. Ta druga mocno nim zachwiała, miał jednak nadzieję wziąć się w garść i wrócić do czynnej służby Kościołowi i ludziom.
Nacisnął klamkę, drzwi do holu stanęły przed nim otworem. Wszedł dość niepewnie, pierwszy raz był w tej okolicy i budynku. Jednak niespodziewanie szybko udało mu się znaleźć odpowiednią salę. Wślizgnął się do niej równie ostrożnie, bacząc, by nie zwrócić niczyjej uwagi. Jedynie, jak uznał, odpowiednie miejsce znajdowało się obok drobnej zakonnicy skutecznie ukrytej za filarem. Wydawała się pogrążona w modlitwie. Nie chcąc jej przeszkadzać, najzwyczajniej w świecie usiadł obok niej z ustami naznaczonymi milczeniem. Dopiero przykuty nagłym ruchem kobiety, Nathaniel dostrzegł blady błysk ekranu komórki. Kąciki jego ust drgnęły, widocznie nie tylko on miał nadzieję odbębnić to spotkanie. Wtedy też ich spojrzenia skrzyżowały się na moment. Łypnęła na niego jednym okiem o niezwykłej barwie. Było ciemnoszare, ale mógłby przysiąc, że ktoś wpuścił w nie kropelkę atramentu. Czarny welon opadał jej na policzek, nie dając dojrzeć niczego więcej, prócz kilku złocistych kosmyków wypadających spod niego. Mimo tak skromnego zaprezentowania nie trudno było zgadnąć, że kobieta był jeszcze bardzo młoda, w zasadzie bez skrępowania, mógłby ją jeszcze nazwać dziewczyną. Stwierdził to wszystko, nie wiedząc, czy za sprawą doświadczonego męskiego oka, czy młodzieńczej iskierki tlącej się ciemnej, acz nad wyraz żywej tęczówce. Chociaż ogólnie rzecz biorąc, nie miał prawa oceniać, sam przecież również wyglądał na młodszego, niż był w rzeczywistości.
— Spokojnie, jeszcze się nie zaczęło — podjęła uspokajająco, rozpierając się wygodnie na oparciu.
I tym razem blondyn mógłby zaprzysiąc, że doszukał się w jej tonie odrobinę bezwzględnej obojętności.
Zdążył odpowiedzieć jej jedynie drobnym uśmiechem. Nim choćby zdążył otworzyć usta, do pomieszczenia wszedł starszy ksiądz. Na oko był w podobnym wieku, co sąsiadka Bonuma. Blondyn jednak nie zauważył wchodzącego, nadal mając jeszcze wzrok zawieszony na zakonnicy. W ten poczuł i usłyszał głośne plaśnięcie. Odwróciwszy obolałą głowę, spostrzegł, że to właśnie starzec uszkodził mu potylicę.
— Szczęść boże, księże biskupie — pozdrowił, łapiąc się za głowę.
Łysiejący biskup zmierzył mężczyznę surowym spojrzeniem, spod okularów w ciemnej oprawie. Był widocznie niezadowolony z tego, co zobaczył, Nathaniel nawet wiedział dlaczego, a powody były dwa.
— Nie było księdza na ostatnim spotkaniu — podjął srogim tonem przełożony.
Każde królestwo było podzielone na regiony, w których wyznaczone były miejsca spotkań. W zasadzie w każdym większym mieście takie było. Wszyscy duchowni mieli spotykać się w wyznaczonych dla swojego regiony lokalu. Wcześniej blondyn przypisany był do zupełnie innego, mogło wydawać się dziwne, że staruszek o tym wiedział. Nic bardziej mylnego. Informacje świetnie przepływały pomiędzy biskupami przewodniczącymi, a ci skrupulatnie sprawdzali swoje listy obecności.
— Byłem chory — odparł spokojnie.
— Nie kłam — odparł ostro, był bardzo nerwowy. — Księdzu nie wypada.
— Ale to prawda.
Wielu mogłoby pomyśleć, że faktycznie Bonum kłamał, inni, że wahał się na pograniczu, a jeszcze inni, że mówił całkowitą prawdę. Nathaniel nie uczestnicy w poprzednim spotkaniu duchownych, bo jak większość mężczyzn, walczył w swoim małym mieszkaniu o życie podczas przeziębienia. Podczas którego trwania, kilkukrotnie zastanawiał się, czy aby nie zadzwonić po karetkę.
Biskup westchnął ciężko, nie spuszczając z niego wzroku.
— Masz szczęście, że masz naprawdę świetne wyniki — zirytowany poprawił różowy pas na biodrach. — W przeciwnym razie zostałbyś wydalony, a nie tylko zawieszony — burknął. Zapomniał dodać, że w najlepszym wypadku, zostałby odesłany do wojska, ale Nathaniel ani myślał go poprawiać. — Przesiadaj się — nakazał, wyganiając go z ławki ruchem dłoni.
— Tak wasza świątobliwość — odparł pokornie, wstając z miejsca.
Jego twarz, choć pokornie zgięta, w dalszym ciągu pozostawała dumna, co jedynie jeszcze bardziej zbiesiło starego księdza.
Bonum usiadł w osobnym miejscu, pozostając jednak dalej z tyłu. Ani myślał podchodzić dalej, był nieco urażony arogancją i protekcjonalnością przełożonego biskupa, znacznie wolał swojego poprzedniego zwierzchnika. Doskonale wiedział, że już pewnie wszyscy wszystko wiedzieli o jego wcześniejszych wybrykach i znali jego słabości, ale bardzo usilnie starał się je przezwyciężyć i poprawić. Codziennie żarliwie modlił się w tej intencji, a co tydzień uczęszczał do spowiedzi. Teraz był już pewny, że musiał znaleźć sobie innego spowiednika, bo wyznawanie grzechów biskupowi, byłoby czystą udręką, jakby spowiedź sama w sobie już nią nie była.
Siedząc całkiem w ciszy, kompletnie nie zwracał uwagi na to, co dzieje się dookoła, nie musiał. Łysiejący staruszek już go widział, z resztą blondyn już nie siedział schowany za filarem, był ba widoku dla wszystkich chcących o nim poplotkować. Nie skupiał się nawet podczas sprawdzania listy obecności, biskup i tak darował sobie wyczytanie jego nazwiska. Wydobywszy z kieszeni spodni skromny drewniany różaniec, siedział, pokornie zmawiając zdrowaśkę za zdrowaśką. Nie obchodził go temat zebrania, chciał po prostu jakoś wysiedzieć i wrócić do siebie, a później swoich zajęć, tych, do których przygotowywał się całe życie. Niedługo w końcu powinien mieć cofnięty zakaz i wrócić do walki z demonami opętującymi ludzi. Zresztą był wręcz przekonany, że te przekupczyki, które uważają się za osoby pobożne, mówić będą jedynie o pieniądzach. Gdzie w tym wszystkich był bóg?
Szybko skarcił się za te myśli, przemawiała przez niego pycha. Nie podobała mu się instytucja kościoła, zbyt wiele było w niej przepychu i pieniądza. Wtedy też przypomniała mu się książka, którą kiedyś przeczytał. „Imię róży”, w której tak pięknie przedstawiony dysputę benedyktynów z biskupami o ubóstwie Jezusa. W tym sporze Nathaniel zdecydowanie był z mnichami, całym sercem uważał, że kościół powinien być biedny, a całe dochody przeznaczać dla potrzebujących, zostawiając sobie jedynie tyle, by starczyło na przeżycie i nic poza tym.
Zdążył wymodlić dwa różańce i zmówić litanię do wszystkich świętych, niż to dłużące się w nieskończoność spotkanie dobiegło wreszcie końca. Opuścił salę, a w następstwie tego budynek w dokładnie taki sam sposób, jak do nich wszedł — pośpiesznie i niepostrzeżenie. Korzystając z naprawdę udanej pogody, poszedł na spacer.


Agatha?

wtorek, 7 kwietnia 2020

Agatha DO Nathaniela

Nieustające dobijanie się do drzwi, jak i ciągłe wołanie "Agatha! Otwórz te cholerne drzwi, wiem że jesteś w domu" z przerwami na "Szczęść Boże", zirytowały na tyle drzemiącego kota na jednej z poduszek, że w końcu postanowił poinformować swoją współlokatorkę o tym, że ta ma gościa. Nim jednak ruszył swoje cztery litery, aby jej odszukać w tym niezbyt dużym mieszkaniu, minęło trochę czasu, w końcu musiał się rozciągnąć i ziewnąć. Dopiero wtedy zeskakując na dębowe panele, zgrabnym krokiem ruszył w stronę łazienki, do której z dobre pół godziny temu o ile nie więcej udała się blondynka. Na jego szczęście drzwi nie były całkowicie zamknięte, wystarczyło tylko się prześlizgnąć przez niedużą szparę, co zbytnio większego problemu nie sprawiło demonicznemu zwierzakowi.
Agatha masz gościa. Nie udawaj, że nie słyszysz jak ten pingwin się dobija! - odezwał się rozglądając po pomieszczeniu usadawiając się na białym dywaniku, ponownie się przeciągając w końcu przeturlał się na plecy rozciągając się na całą jego długość - Chyba nie zapomniałaś o spotkaniu... - po jego słowach czym prędzej spod tafli wody w wannie wyłoniła się głowa dziewczyny, cała jej twarz zakryta była mokrymi blond kosmykami, z których ściekała woda
Czym prędzej odgarniając włosy do tyłu, zirytowana wbiła wzrok w swojego towarzysza opierając się o ramę wanny. Starała się przypomnieć, co sprawiło że zdecydowała się przygarnąć pod swój dach tak niewdzięczną istotę jaką był Francis. A no tak, jeszcze kilka lat temu był małą przeuroczą czarną kulką i siedział cicho. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że tak naprawdę "ten dachowiec" okaże się być demonem. Może dlatego jako jedyna z przechodni zainteresowała się nim? 
-  Niestety jeszcze słyszę - jęknęła z żalem, nie miała ochoty za nic w świecie rezygnować z dalszego siedzenia w letniej wodzie - Może ty pójdziesz za mnie, co? - uśmiechnęła się do kota, który spojrzał się na nią jakby urwała się z choinki - Nie patrz tak na mnie, już wstaję - odparła z niechęcią wychodząc z wanny wiedząc, że będzie musiała wziąć udział w spotkaniu czy tego chciała czy nie, w końcu obecność obowiązkowa. Stając na dywaniku tym samym przegoniła Francisa, który zdążył już ulokować się na blacie umywalki nie odrywając złotych oczu od nagiego ciała kobiety.
Na twoim miejscu zajął bym się czymś innym niż służeniu temu całemu Bogu, marnujesz się dziewczyno. Z takim ciałem mogłabyś robić za modelkę. Gdyby tylko nie ten mały szczegół... - można było się doszukać w jego tonie drwin, tym razem blondynka nie zareagowała na jego słowa, puściła je po prostu mimo uszu, w końcu on nic nie rozumiał
Opatulając się w ręcznik, boso ruszyła w stronę drzwi wejściowych zostawiając na panelach mokre ślady. Im bliżej była, tym bardziej głos jej opiekunki stawał się coraz bardziej głośniejszy, jak i irytujący. Traktowała ją właściwie jak matkę, w końcu to ona ją wychowała, jednak czasami naprawdę miała jej dosyć i wolałaby od niej jak i od całego kościelnego życia odpocząć. Od niej to na tydzień, a od kościoła to na zawsze. Chociaż to by było trudne, w końcu Elżbieta była zakonnicą, chcąc nie chcąc miała z kościołem więcej wspólnego niż chciałaby mieć. W końcu stając przed drzwiami jeszcze chwilę wsłuchiwała się w słowa starszej kobiety, która groziła że zaraz wyważy te drzwi. Z westchnieniem przekręciła zamek, tym samym otwierając drzwi na oścież.
- Tak, tak... Szczęść Boże - powiedziała kobieta wpatrując się w dal holu, gdy zdając sobie sprawę, że Agatha w końcu otworzyła drzwi czym prędzej przeniosła na nią spojrzenie - W końcu! Ogłuchłaś czy co? Nie stój tak, ubieraj się! - wpadła do mieszkania, zamykając za sobą drzwi czym prędzej - Wiesz, że musisz przynajmniej raz pojawić się na jakimś spotkaniu w ciągu roku. Darowałam ci już wcześniejsze, więc nie marudź - odparła widząc błagalną minę swojej podopiecznej, na co dziewczyna mruknęła coś pod nosem - Im szybciej pojawisz się na jednym, tym później będziesz miała spokój, nie będę cię męczyć następnymi. No już, raz dwa! - pogoniła ją, w tym samym czasie otworzyła jedną z szaf,w której wisiał habit, zdejmując go wręcz rzuciła go w ręce blondynki
Dziewczyna ponownie skierowała się w stronę łazienki, po drodze mijając się z czarnym kotem, który pomachał na powitanie zakonnicy siadając naprzeciw niej.
- Nadal nie rozumiem czemu bawisz się w hotel dla zwierząt - westchnęła poprawiając welon, schylając się do kota podrapała go pod brodą - Nie jesteś taki paskudny jak na demona, wiesz?
Obyś wykitowała w najbliższym czasie - zamruczał  ocierając się o jej rękę łebkiem, w końcu pieszczotą nie miał w zwyczaju odmawiać - Jesteś chodzącą skamieliną.
- Francis!
Żartowałem!
- Durny kot... - mruknęła zdenerwowana pocierając włosy ręcznikiem, akurat jak na złość musiała jej się zepsuć suszarka
Słysząc ponowne poganianie zakonnicy, odwiesiła zrezygnowana ręcznik na uchwyt. Mogła tak stać pół godziny, a mokre włosy nadal byłyby mokre, dlatego starała się jedynie sprawić by były jak najmniej wilgotne. Pośpiesznie ubrała na siebie bieliznę, by już po chwili ubrać na siebie wszystkie warstwy szaty zakonnej. Stojąc tak przed lustrem, jak to miała zawsze w zwyczaju kilkukrotnie się obróciła. Musiała to przyznać, nawet habit na niej leżał zaskakująco dobrze i nie odbierał jej urody. Zgarniając włosy spięła je tak, by z łatwością nałożyć welon, jedynie kilka kosmyków wystawały spod niego. Gdy ponownie pojawiła się w salonie, zaskoczona wpatrywała się jak Francis najzwyczajniej w świecie się sprzedał, leżąc rozwalony na kolanach zakonnicy i dając się drapać po brzuchu. Nie mogąc się powstrzymać sięgnęła po telefon robiąc zdjęcie, ten uroczej chwili, kto wie w końcu może się przyda do szantażowania tego sierściucha. Zdając sobie sprawę w jakiej sytuacji nieciekawej demon się znalazł, sycząc czym prędzej zeskoczył na podłogę zaszywając się pod kanapą.
- Możemy już ruszać - odparła chowając telefon do kieszonki, w którym powinna trzymać różaniec - Proszę cię, tylko nie zniknij tak jak ostatnio po spotkaniu chcąc powspominać czasy gdy byłaś mło... - urwała, po czym wymusiła kaszel mając nadzieję że kobieta nie usłyszała tego, co miała zamiar powiedzieć
Wychodząc z budynku skierowały się do małego czarnego samochodziku, którym po niecałej godzinie dotarły pod budynek, w którym miało się odbyć zebranie duchownych. Opuszczając pojazd z bólem w sercu młoda zakonnica wpatrywała się w biały budynek, naprawdę nie chciała tutaj dzisiaj być. Chociaż, może uda jej się wpaść na tego starego prawie ślepego księdza, który gadał od rzeczy. Tak, to była chyba jedyna dobra myśl tego spotkania, nie licząc tego że gdy już się skończy będzie miała spokój na kolejny rok. O ile nie zmienią obowiązkowej liczby spotkań. Wchodząc do jednej z sal z wieloma ławami, Elżbieta wskazała na miejsce przy drzwiach, aby właśnie tutaj Agatha usiadła za filarem. W sumie, miejsce wręcz idealne do tego by mogła w spokoju sobie przeglądać telefon. Ciałem będzie obecna na spotkaniu, obecność zostanie odhaczona. Jednak było jej smutno widząc, że nikt nie miał zamiaru obok niej usiąść, każdy chciał być jak najbliżej chcąc wszystko dobrze słyszeć i wręcz duchowni przepychali się miedzy sobą chcąc zając ławy w pierwszym rzędzie. Sala niemal była wręcz zapełniona zakonnikami. Pomimo, że nikt nowy nie raczył się pojawić prowadzącego spotkania nadal nie było, a patrząc na zegarek już od pięciu minut powinno trwać zebranie. Czekając tak kolejne kilka minut, dochodziło już ich dziesięć, po cichu do sali wszedł ksiądz, nie chcąc najwidoczniej rzucać się w oczy, korzystając, że obok zakonnicy jest miejsce, a właściwie na nią nawet nie spojrzał, po prostu jak gdyby nic odruchowo usiadł na ławie. Agatha pośpiesznie w tym samym momencie schowała telefon do kieszeni, mając nadzieję że mężczyzna nie zwrócił uwagi na to co robiła. Dopiero po chwili nawiązali krótką wymianę spojrzeń.
- Spokojnie, jeszcze się nie zaczęło - odparła opierając się o zdobne drewniane oparcie, nie wiedząc czemu odnosiła wrażenie, jakby blondyn był w podobnej sytuacji co ona i też musiał zaliczyć swą obecność na spotkaniu, a może jednak odnosiła jedynie sprzeczne wrażenie

Nathaniel?